Drogowe zmory współczesnego rolnictwa

Nowoczesne gospodarstwa to coraz większy sprzęt, który z trudem przedziera się przez wiejskie szlaki. Zarządcy często nie dbają o drogi, a ich projekty pisane są zza biurka. Ruch staje się niebezpieczny.
Zostaliśmy zaalarmowani przez grupę właścicieli towarowych gospodarstw i firm wykonujących usługi dla rolnictwa z terenu kilku powiatów Zamojszczyzny. Problem nie dotyczy tylko tego regionu, sięga całego kraju i z roku na rok się pogłębia. Nasi rozmówcy ze swoim przesłaniem chcą przedrzeć się do opinii publicznej, a przede wszystkim do decydentów, żeby zawczasu dostrzegli jego wagę – najlepiej praktycznie, a więc z perspektywy kabiny nowoczesnego kombajnu, ciągnika czy samobieżnego opryskiwacza. Chodzi nie tylko o usprawnienie im pracy, ale także o bezpieczeństwo wszystkich uczestników ruchu drogowego. A już dochodzi do tragedii.
Techniczna rewolucja
Są świadomi, że współczesne, nowoczesne rolnictwo zglobalizowało się. Muszą więc gonić świat w wydajności i efektywności pracy, bo z tego czerpią dochód. Właśnie dlatego na pola wjechał wydajny, bo wielkogabarytowy sprzęt. Obecny kombajn do zboża w pozycji transportowej mierzy co najmniej 3,5 m szerokości, zwykle jest jeszcze szerszy. Samobieżny kombajn do buraków zbudowany jest na trzech osiach. Do odbioru zboża czy buraków coraz częściej używane są 3-osiowe przyczepy, które łącznie z ciągnikiem tworzą 5-osiowe zestawy. Również wysokość nowoczesnych maszyn stale rośnie i dochodzi już do granicznych, wytyczonych przepisami 4 m. Dotyczy to także opryskiwaczy samobieżnych. Wchodzi już w życie tzw. czwarta rewolucja w branży, oparta na najwyższych technologiach tzw. Rolnictwo 4.0. Jej dowodem są m.in. ciągniki i kombajny dosłownie najeżone elektroniką. Montowane są w nich anteny GPS i różnego rodzaju czujniki, które są bardzo wrażliwe na uszkodzenia i zerwania, np. przez zwisające gałęzie na drodze. Niektóre anteny kosztują nawet po 30 tys. zł. To nie tylko miliony złotych na kołach, ale przede wszystkim wielkie gabaryty. Dlatego tak bardzo muszą uważać. A ruch na drogach rośnie.
Trudna logistyka
– Mamy coraz większe problemy z przemieszczaniem się po lokalnych drogach, nie tylko gminnych, ale i powiatowych. Musimy coraz częściej jechać środkiem traktu, żeby się zmieścić i nie uszkodzić bardzo kosztownego sprzętu. Gminni i powiatowi włodarze nie zdają sobie chyba sprawy, że na wsi nastąpiła i pogłębia się rewolucja technologiczna, od której już nie ma odwrotu – usłyszeliśmy od miejscowych rolników.
Ich zdaniem, nie mają w nich sojuszników. Podają przykłady dróg gminnych i powiatowych o szerokości pasa drogowego nawet 15 m, przy których zakrzaczenia i zadrzewienia lub lekkomyślnie postawione znaki drogowe czy zbyt wysokie krawężniki zawężyły szlak nawet do 4 m. Tymczasem także na prowincji aut przybywa, a te jeżdżą coraz szybciej. Z kolei oni, powiększając gospodarstwa, kupują działki położone daleko od siedlisk. Dojeżdżają do nich nawet po kilkadziesiąt kilometrów. Oto ich przypadki.
Przerośnięte gałęzie
Tadeusz Dybioch razem z synem prowadzi 330-hektarowe gospodarstwo w Adamowie w powiecie zamojskim. Użytkują samobieżny opryskiwacz o szerokości 3 m i wysokości 4 m w pozycji transportowej. Nie tylko po gminnych drogach, ale i niektórych powiatowych musi jechać środkiem jezdni, bo boi się, że uszkodzi antenę GPS, końcówki lanc lub lusterko o poprzerastane gałęzie drzew.
– Przy ewentualnym uszkodzeniu nie tylko zapłacę za ich naprawę. Sprzęt będzie stał przez kilka dni bezużyteczny, a jeśli spóźnię się z zabiegami, stracę kilkadziesiąt tysięcy złotych na zbiorach. Z gałęziami zmagam się także jadąc kombajnem do zboża – deklaruje. W ubiegłym roku rolnik zgłosił problem powiatowych drzew swojemu wójtowi. Ten owszem zainterweniował w rejonie dróg miejscowego starostwa. Rejon dał zezwolenie na podcinkę, tylko Dybioch własnym sprzętem i sumptem na długości 1,5 km ją wykonał. W ruch poszła jego ładowarka teleskopowa i piły. Na tym odcinku na razie ma spokój. Walczy o inne.
Krawężniki i rondka
Piotr Kuźma z Lipska w gminie Zamość gospodaruje na 150 ha. W ubiegłym roku podczas przebudowy drogi powiatowej położono chodnik, a pomiędzy nimi krawężnik o wysokości 30 cm. Gdy rolnik kombajnem wymija się z innym pojazdem, nawet osobówką, musi na niego pod dużym kątem najechać, żeby wyrobić się na wąskiej drodze.
– W dzień grozi to uszkodzeniem opony, która kosztuje 20 tys. zł. W nocy taki manewr zagraża zdrowiu i życiu pieszych – ostrzega. Kuźma apeluje do projektantów dróg, by w trosce o bezpieczeństwo wszystkich uczestników ruchu drogowego, kreślili na swoich deskach niższe krawężniki. Optymalnym rozwiązaniem byłoby utrzymanie pomiędzy asfaltem a chodnikiem nawet trawiastego pobocza, by można było manewrować. Rolnik podaje jeszcze inny przykład logistycznego absurdu.
– Na tej samej drodze niedawno wybudowano rondo na wsi. A właściwie rondko, bo jest tak małe, że wjechać na nie mogą jedynie osobówki. Którędy my, rolnicy, mamy jechać do pól?! – bezradnie opuszcza ręce.
Latarnie i znaki
Marek Makuch mieszka w Żurawlowie w gminie Grabowiec ma180-hektarowe gospodarstwo. Deklaruje, że w jego gminie skumulowały się wszystkie drogowe koszmary – przerośnięte gałęzie, za wysokie krawężniki przy drodze powiatowej, zbyt blisko jezdni postawione znaki drogowe.
– Odcinki powiatówki są miejscami tak zarośnięte, że trudno jechać nawet ciągnikiem z przyczepą, pomijając już kombajn – mówi. Dwa lata temu interweniował w tej sprawie u wójta. Owszem, na skutek tej interwencji powiatowy zarząd dróg przeprowadził podcinkę gałęzi. – Ale reszta dróg w gminie nadal jest zarośnięta – mówi bezradnie.
Marcin Sobczuk z Wysokiego w gminie Zamość razem z dwoma braćmi gospodaruje na 360 ha. Trzy lata temu gmina wykonała uliczne oświetlenie na szutrówce.
– Droga ma około 3,5 m szerokości, a latarnie stoją zaledwie 20 cm od asfaltu. To droga dojazdowa do pól, kombajnem jadę slalomem – śmieje się z inwestycji Sobczuk, podając jeszcze inny absurd. To znaki drogowe stawiane po obu stronach drogi, czasem naprzeciw siebie. – W takim miejscu kombajnem w pozycji transportowej nie wyminę się z większą osobówką, a i slalom nie pomoże. Zostaję zawalidrogą – dworuje z siebie wiejski mistrz kierownicy. Oprócz znaków drogowych postawionych zbyt blisko asfaltu, rolnik wymienia jeszcze tak modne teraz różnego rodzaju barierki, słupki i inne drogowe detale, które blokują przepustowość lokalnych traktów.
Brakujące centymetry
Paweł Maciejewski z Zosina w gminie Horodło w powiecie hrubieszowskim razem z córkami gospodaruje na 360 ha i prowadzi usługi kombajnem zbożowym oraz do buraków na terenie kilku powiatów. Jego współczesne drogowe zmory dręczą najmocniej, bo przemieszcza się częściej i na większe dystanse.
– Zwisające gałęzie są bardzo groźne przy wymijaniu. Wjeżdżam w nie wtedy z impetem, gwałtownym manewrem, bywa, że łamię lusterko za 2 tys. zł. To bardzo niebezpieczne dla wszystkich uczestników ruchu drogowego – mówi Maciejewski. Jego zdaniem projekty drogowe sporządzane są z perspektywy szofera osobowego auta. Operatorzy sprzętu rolniczego i kierowcy tirów są pominięci.
– Nieraz zaledwie kilkadziesiąt centymetrów wolnej przestrzeni – szerzej czy wyżej poprawiłoby przejezdność pojazdów i bezpieczeństwo ludzi – uważa. Kombajnami musi się przepchać przez ciasny Hrubieszów. Nie wolno mu wjechać na jego obwodnicę na drodze wojewódzkiej, bo jest zakaz, mimo że ruch tam znikomy. Ciśnie się więc przez miasteczko, wywołując furię u miejscowych. A ma wyjście? Przecież musi do pól dojechać.
![]() |
![]() |
