Weterynaria przetrzebiła domowe nioski

Do znacznego przetrzebienia podwórkowych niosek doszło na Lubelszczyźnie, a zapewne też w całym kraju – w zależności od gorliwości poszczególnych powiatowych lekarzy weterynarii, walczących z grypą ptaków.
Jak pamiętamy, rozporządzenie Ministra Rolnictwa o utrzymywaniu drobiu w zamknięciu obowiązywało przez kilka miesięcy. Przez zimę gospodynie trzymały je upchane w kurnikach. U bardziej praktycznych gospodyń w ruch poszły siekiery i pniaki – przypomnimy, że ptactwo musiało przebywać w domowym areszcie do 4 kwietnia.
Wiosna ruszyła z galopa, surowy przepis obowiązywał, a ptactwo trudno było utrzymać w niewoli, aż parło do słońca. Bardziej dbałe gosposie, wypuszczały je choćby na krótki spacerniak po ogrodzonym okólniku przed samym zmierzchem.
Nie wiedziały, że na łów po wioskach ruszyli też weterynarze z powiatowych inspektoratów. Wypatrywali sztuki, ich właścicielom wręczali papiery o wszczęciu postępowania.
Skrupulatność przede wszystkim...
Wzorcową wręcz gorliwością popisał się Powiatowy Lekarz Weterynarii w Krasnymstawie. Jego zmotoryzowana ekipa wypatrzyła zamknięte i ogrodzone siatką stadko składające się z 7 kur i koguta. Zajechali na podwórko, narobili zdjęć, spisali protokół. Na nic zdały się wyjaśnienia gospodarza, że to tylko krótki spacer, że są szczelnie podwójnie nawet ogrodzone, mają komfortowe warunki a pies na podwórku odstrasza dzikie ptactwo. Za 2 tygodnie za ten krótki spacerniak właściciel stadka zapłacił ponad 800 zł kary. Teraz się śmieje, że jego jajka droższe są od tych Fabergera.
Podstępy się nie udały
Niektórzy weterynarze z powiatu świdnickiego (woj. lubelskie) nachodzili sołtysów, by ci zdradzali im, kto w ich wioskach utrzymuje kury – wiadomo, domowy drób utrzymywany jest teraz może w co piątej zagrodzie.
Sołtysi nie byli głupi, by zdradzać swoich mieszkańców. Jeszcze inni inspektorzy z powiatu – jak wieść gminna niesie – wysyłali drony. Z góry miały wykrywać domowe nioski.
Działania weterynarii spotkały się z olbrzymią falą krytyki na wsi. Gospodynie dorabiający sprzedażą domowych jajek na targowiskach nie kryły oburzenia. Deklarowały, że na skutek drakońskich kar pogłowie gospodarskich kur spadło o ponad połowę. Wiedzą to od sąsiadek. Pokryte bladym strachem dyskretnie kryły jajka przed okiem smakoszy. Podkreślały wzburzone, że równie skuteczne byłyby pisemne upomnienia. Efekt będzie taki, że wiejskie jajka znacznie podrożeją. Ale od czego jest supermarket?! Tam znacznie taniej.
A że po wioskach polikwiduje się już resztki inwentarza? Przyzagrodowe świnie i krowy na skutek nałożonych, a jeszcze bardziej egzekwowanych reżimów, w tym przez weterynarię już przeszły do historii.
Podobnie będzie z drobiem. Wspomniany „właściciel jajek od Fabergera” śmieje się, że ta państwowa służba już od dawna sama podcina sobie gałąź, na której siedzi. Na wsiach praktycznie nie ma już przydomowego inwentarza.
Po kurzej trzebieży pozostają na utrzymaniu jeszcze psy i koty. Czyżby kanarki miały zastąpić podwórkowe kokoszki? Kogo będą leczyć weterynarze? No, zostały jeszcze gołębie, ale tych dziwnym trafem nie objęły więzienne represje.
as
fot. Sierszeńska