Zapraszamy do wysłuchani anajnowszego 57. odcinka podcastu „Czekał(a) na Urbana, czyli rynkowy last minute”!
Zboża przed świętami: spokój, marazm i jeden wyraźny wyjątek
Końcówka roku na rynku zbóż wygląda wyjątkowo spokojnie. Skupy są czynne, ale nie przeżywają oblężenia, a większość rolników przyjęła strategię wyczekiwania na lepszy moment sprzedaży. Globalne spadki pszenicy na MATIF-ie dodatkowo tonują nastroje.
– Krajowy rynek zbóż wszedł już w okres przedświątecznego uspokojenia, a przecież nadmiernego ruchu nie było już wcześniej. Są jeszcze skupy, do których dostawcy zboża przywożą, głównie pszenicę, ale większość handlowców mówi o marazmie. Ostatnie spadki pszenicy na Matifie nie pozwalają na podwyżki i ten tydzień przyniósł lekkie schłodzenie cen – opisuje dr Juliusz Urban.
W pszenicy konsumpcyjnej widać cofnięcie ostatnich wzrostów i powrót do poziomów z początku grudnia. Pszenica paszowa zachowuje się podobnie, a ruchy są wręcz symboliczne.
– Pszenica konsumpcyjna, taniejąc w tym tygodniu o 4 zł na tonie, skorygowała ubiegłotygodniowy wzrost i wróciła do średniej 716 zł za tonę, a więc praktycznie takiej samej jak w pierwszym tygodniu grudnia. Za klasyczną konsumpcję rynek obecnie proponuje 680–750 zł za tonę. Paszówka, choć tanieje mniej, bo o 2 zł w tym tygodniu, też spłaszczyła ruch ceny średniej i w efekcie w dwa tygodnie mamy, podobnie jak w konsumpcji, wzrost o symboliczną złotówkę do 678 zł za tonę, a skupy pszenicę paszową kupują po 630–720 zł za tonę – wylicza Urban.
Na tym tle pozytywnie wyróżnia się jęczmień, który jako jedyny wyraźniej ucieka z cenowego marazmu.
– Jęczmień w zasadzie jest jedynym zbożem, które wybija się w tym tygodniu z cenowego marazmu. Jego średnia podskoczyła bowiem o 5 zł, a w dwa tygodnie uskładało się już 11 zł na plusie. Średnia cena jęczmienia teraz wynosi 643 zł za tonę, a najczęstsze oferty mieszczą się w widełkach 590–720 zł – wskazuje ekspert.
Pszenżyto i żyto notują kosmetyczne zmiany, choć w perspektywie dwóch tygodni jednak delikatnie drożeją.
– Pszenżyto niestety podziela los pszenicy, choć podwyżki u nielicznych skupujących łagodzą ruch cen na minusie i ten tydzień cenowo jest na remisie, a w dwa tygodnie pszenżyto podrożało o 5 zł. Średnio w kraju pszenżyto kosztuje 615 zł za tonę, a oferowane ceny kształtuje korytarz 560–655 zł. Żyto w tym tygodniu zyskuje symboliczną złotówkę, a w 14 dni średnia, wynosząca obecnie 557 zł za tonę, wzrosła o 3 zł. Skupy żyto przyjmują w cenach 500–620 zł, choć ceny powyżej 600 zł są wystawiane przez młyny – dodaje Urban.
Kukurydza: mokra znika z pól, sucha dostaje lekki impuls
W wielu regionach kończy się już zbiór i sprzedaż kukurydzy mokrej, co przekłada się na rynek ziarna suchego. Gdy dostępność surowca wprost z pola maleje, pojawia się presja na nieznaczne podnoszenie cen.
– Jeszcze lokalnie w skupach pojawia się kukurydza mokra, której ceny w tym tygodniu wzrosły o 4 zł, a w dwa tygodnie o 6 zł. Co prawda średnia cena kukurydzy skupowanej na mokro wynosi 442 zł za tonę, ale najczęstsze realne do bieżącego handlu ceny to 450–500 zł za tonę. Jak kukurydza na polach zaczęła się kończyć, to od razu wyzwoliło ceny kukurydzy suchej. Ostatnie dwa tygodnie nie są jednak przykładem jakichś ekstremalnych skoków, bo ten tydzień przynosi dodatkowe 2 zł, a w dwa tygodnie średnia podskoczyła o 4 zł do 493 zł za tonę. Kukurydzę suchą obecnie sprzedamy po 650–740 zł za tonę – tłumaczy Urban.
Dużo słabiej zachowuje się owies, który po krótkim okresie korzystnych ofert mocno potaniał, głównie przez wycofanie się jednego z aktywnych wcześniej graczy.
– Przykładem mocno taniejącego zboża jest natomiast owies, którego ceny spadły w tydzień średnio o 19 zł. Jest to jednak spowodowane zamknięciem korzystnych ofert od jednej firmy, która tak szybko jak wyższe ceny pokazała w poprzednim tygodniu, to teraz je zwinęła. Teraz średnia cena owsa wynosi 491 zł za tonę, a skupy proponują 450–530 zł – mówi ekspert.
Rzepak: dołek się pogłębił, wyjście będzie etapami
Rynek rzepaku w ostatnich dniach mocno ucierpiał pod wpływem spadków notowań na MATIF-ie. Firmy handlowe i przetwórcy niemal równolegle obniżyli swoje cenniki. Na pytanie Bartłomieja Czekały, czy „spore obniżki” są faktem, dr Urban odpowiada bez wahania.
– Rzeczywiście ten tydzień rzepakowym cenom dobrze nie zrobił, MATIF mocno pociągnął do dołu i ceny krajowe. Firmy handlowe obniżyły ceny o 12 zł w tydzień i 18 zł w ciągu dwóch ostatnich. Średnia krajowa wynosi 1980 zł za tonę, a handlowcy aktualnie za rzepak płacą po 1900–2100 zł. Przetwórcy także ceny obniżyli, zobaczymy tam najczęściej 2050–2100 zł za tonę za rzepak dostarczony już raczej w styczniu – wskazuje Urban.
Wcześniejsze prognozy eksperta – zapowiedź „zębów brzeszczotu piły” na wykresach oraz grudniowego tąpnięcia – już się spełniły. Teraz rolników najbardziej interesuje, czy i jak szybko uda się z tego dołka wyjść.
– Rzepak w styczniu wyjdzie z dołka, tylko ponieważ ten dołek się tak mocno pogłębił, to pierwsze wyjście nie będzie aż tak spektakularne jak sylwestrowe fajerwerki i to może zmylić sprzedających, którzy już chcieliby zobaczyć 500 euro na MATIF-ie. Oczywiście na święta i Nowy Rok składa się życzenia, to życzę Wam tego gorąco, ale też mam na ochłodzenie tych oczekiwań duży łuk zimnego napoju gazowanego, bo może wystrzał z korka jego butelki będzie musiał wystarczyć – ocenia ekspert.
Urban przestrzega, że dobre momenty sprzedaży mogą pojawiać się krótkimi seriami, a przespanie ich w „zimowym śnie” będzie kosztowne.
– Ceny rzepaku pewnie kilka razy podskoczą i to nawet jednorazowo znacznie, ale jak się zdrzemniemy jak miś w swojej zimowej gawrze, to prześpimy dobre momenty. Giełda już dziś pokazuje nam, że po zimie widzi raczej rzepak w okolicach 450 euro za tonę. Na razie MATIF maj wycenia jeszcze 460 euro, ale już sierpniowe kontrakty i późniejsze są po 450–455 euro. Przy światowych zbiorach prawie o 10 mln ton wyższych niż to miało miejsce w poprzednim sezonie i kolejnych rekordowych zbiorach soi to nie jest przypadek – podkreśla Urban.
Początek 2026 roku: lekkie podbicie cen, ale pszenica ma ograniczony sufit
Przy takiej końcówce roku naturalne jest pytanie, z jakim poziomem cen rynek zbóż może wejść w nowy rok. Urban podkreśla, że tym razem nawet kalendarz będzie sprzyjał wolniejszemu rozruchowi handlu.
– Start w nowy rok ze względu na specyficzny układ kalendarza będzie się przedłużał, więc i reakcja cen na krajowym rynku początkowo będzie spowolniona. Wydaje mi się, że ci skupujący, którzy przespali moment ostatnich podwyżek, mogą chcieć lekkimi korektami do góry pobudzić uśpioną podaż. To spowoduje wzrost średnich cen krajowych wszystkich zbóż, może poza pszenicą konsumpcyjną – przewiduje ekspert.
Głównym hamulcem dla pszenicy konsumpcyjnej pozostaje sytuacja na rynku światowym, gdzie kolejne raporty USDA dokładają miliony ton do prognozowanych zbiorów.
– Tę, niestety, w rosnącym scenariuszu nie widzę, bo wzrosty cen hamuje cisnący notowania do dołu MATIF. Giełdy żywią się ostatnio stale zwiększonymi prognozami zbiorów. Popatrzmy tylko na raporty USDA: wrzesień – światowe zbiory pszenicy o 9,7 mln ton wyższe, listopad – 12,7 mln ton pszenicy więcej, w grudniu też plus 9 mln ton. Teraz mamy globalne zbiory wynoszące 838 mln ton, a to przecież jest więcej o 37 mln ton niż w poprzednim roku. To są prawie trzyletnie zbiory pszenicy w Polsce. To jak konsumpcja ma iść do góry? – pyta retorycznie Urban.
W innych zbożach widzi większe pole do korekty w górę, szczególnie tam, gdzie relacje cenowe względem pszenicy są wyraźnie „przesadzone”.
– Inne zboża OK, długo były za tanie i teraz rynek te różnice zacznie wyrównywać, ale powyżej pewnych granic wyznaczanych przez pszenicę nie podskoczą. Już teraz dostrzega to kukurydza, która na MATIF-ie jest wyceniana na tyle co pszenica, więc i na krajowym rynku tę drogę zapewne szybko pokona. Poza kukurydzą ze zbóż paszowych najbardziej niedowartościowane, a lubiane przez paszowców, jest pszenżyto, więc tu także widzę szansę na wzrosty cen. Tyle że zbyt wiele miejsca do średnich cen konsumpcji pozostałym zbożom nie zostało, może z dwadzieścia parę złotych – to wszystko, na co, sądzę, rynek będzie stać. Te niewielkie wzrosty łatwo więc będzie stracić, choć mogą to być tylko strachy na lachy, więc na razie bym się ich nie obawiał – uspokaja ekspert.
Mercosur: protesty w Brukseli i walka o ostrzejsze klauzule ochronne
W drugiej części podcastu mikrofon przejął Bartłomiej Czekała, który wrócił świeżo z Brukseli. Juliusz Urban od razu dopytuje go o kulisy prac nad umową z krajami Mercosur i sposób, w jaki Komisja próbuje ją uzasadniać rolnikom.
Czekała zaczyna od obrazu protestów, które odbywają się dosłownie pod oknami unijnych instytucji.
– Nagrywamy ten podcast 18 grudnia po południu i w tej chwili od rana trwa protest rolników w Brukseli. On jest zasadniczo sprzeciwem wobec planowanemu podpisaniu umowy między Unią Europejską a krajami Mercosur. Jest tam, według szacunków, około 10 tys. rolników i około 600 traktorów, które przyjechały z Belgii, Francji, Niemiec i Holandii. Ale co ciekawe, widziałem też na materiałach z protestu jeden traktor ze Szwecji, który dojechał promem na kontynent. To pokazuje, jak duża jest determinacja rolników i jak mocno czują zagrożenie – relacjonuje Bartłomiej Czekała.
Sam fakt zawierania umów handlowych nie budzi kontrowersji – Unia ma ich już dziesiątki. Kluczowe pytanie dotyczy tego, jak będą zabezpieczone rynki rolne państw członkowskich.
– Komisja Europejska ma w tej chwili 45 różnych umów handlowych zawartych z 70 krajami świata i ta umowa z krajami Mercosur to jest kolejna. W kolejce jest jeszcze umowa z Indiami, zaraz po Nowym Roku mają ruszyć konkretne rozmowy także z USA. Tych umów jest dużo, tylko chodzi o to, w jaki sposób rolnicy będą zabezpieczeni przed skutkami tej umowy. Komisja zaproponowała pewne klauzule ochronne, które w założeniach mają chronić europejskich, w tym polskich, rolników przed negatywnymi skutkami. Ale ani rolnicy, ani politycy zorientowani w tym, jak funkcjonują rynki rolne i produkcja żywności, nie dali się za bardzo tym obietnicom przekonać – podkreśla Czekała.
Jednym z głównych „bezpieczników” ma być większa rezerwa agrarna – tyle że nie przeznaczona wyłącznie na skutki umowy z Mercosur.
– Komisja wychodzi z założenia, że jeżeli pojawią się sytuacje kryzysowe na rynkach po wejściu w życie tej umowy, to takim zabezpieczeniem dla rolników ma być zwiększenie podwójnej tak zwanej rezerwy agrarnej. Dziś, w perspektywie do 2027 roku, to 3 mld euro. W nowej perspektywie od 2028 roku ma to być 6,3 mld euro. To fundusz, który na wypadek tąpnięcia na którymś z rynków ma być uruchamiany, żeby zrekompensować straty. Tyle że to nie jest rezerwa tylko na skutki tej jednej umowy, ale na wszystkie możliwe negatywne zjawiska: klęski żywiołowe, skutki importu z Ukrainy, inne wymiany handlowe. Jak patrzymy na to na okres siedmiu lat, na wszystkie państwa unijne, na wszystkie możliwe zagrożenia, to wcale nie wygląda tak różowo. Tym bardziej, że procedura uruchamiania tych środków nie została skrócona – nadal musi przejść przez wszystkie unijne instytucje – zwraca uwagę Czekała.
Polska od kilku tygodni zabiega o zbudowanie tzw. mniejszości blokującej, aby w obecnym kształcie zatrzymać umowę. Początkowo wydawało się, że zostanie z tym praktycznie sama, ale sytuacja zaczyna się zmieniać.
– Od półtora miesiąca toczył się bój na forum Parlamentu Europejskiego i tu inicjatorem była między innymi Polska, która sprzeciwiała się podpisaniu tej umowy i próbowała zebrać mniejszość blokującą. Najpierw wydawało się, że zostaliśmy na placu boju tylko z Rumunią. Teraz okazuje się, że bardzo bliscy poparcia Polski są Austriacy. Włochy się wahają, ale premier Giorgia Meloni jasno mówi, że Włochy też mają sporo wątpliwości. Co ciekawe, dzisiaj od rana wszystkie nagłówki wypełnia prezydent Emmanuel Macron, który – być może pod wpływem ostrych protestów francuskich rolników – mówi, że w tym brzmieniu ta umowa jest nie do zaakceptowania także przez Francję i musi wrócić do propozycji krajów członkowskich. Może się więc okazać, że szefowa Komisji Europejskiej będzie musiała przebukować swój bilet do Brazylii na późniejszą datę. Walka o umowę z Mercosurem i o lepsze zabezpieczenie europejskiego rolnictwa trwa. Kolejna bitwa w tym zakresie trwa. Wojna jeszcze przegrana nie jest – podsumowuje Czekała.
Ukraina: solidarność w Brukseli kontra realne skutki na pograniczu
Kolejnym gorącym tematem rozmowy są nowe zasady handlu z Ukrainą. Z polskiej perspektywy skutki napływu towarów rolno-spożywczych zza wschodniej granicy są namacalne, ale w Brukseli dominują inne argumenty.
– My jako kraj obecny blisko Ukrainy, który odczuwał i nadal odczuwa różne skutki trwania tej wojny, mamy zupełnie inną perspektywę niż decydenci w Brukseli. To, co mnie mocno uderzyło podczas wizyty, to fakt, że tam patrzenie na relacje z Ukrainą jest takie bardzo rynkowe. Ukrainie trzeba pomagać, koniec, kropka – w dużym uproszczeniu. Oni wychodzą z założenia, że bez szerokiego wsparcia unijnego, także w obszarze rolnictwa i nowych zasad handlowych, Ukraina nie przetrwa gospodarczo. My tu, w Polsce, wiemy z praktyki, że bliskość rynku i łatwość dostępu tych towarów ma bezpośredni wpływ na cenę naszych produktów rolnych. W Brukseli ta wrażliwość jest na poziomie takim, że trzeba być solidarnym z Ukrainą i trzeba robić wszystko, żeby jej pomóc – opisuje Bartłomiej Czekała.
Nowe regulacje, które weszły w życie jesienią, zastąpiły wygasłe autonomiczne środki handlowe i de facto trwale otwierają unijny rynek na produkty z Ukrainy.
– Te nowe warunki, które się zadziały w październiku i które zastępują wygasłe w czerwcu autonomiczne środki handlowe, to jest właściwie otwarcie rynku unijnego na produkty z Ukrainy. Eksperci Komisji podkreślają, że mimo wojny handel pomiędzy Unią Europejską a Ukrainą jest dużo silniejszy niż kiedykolwiek. Unia jest największym partnerem handlowym Ukrainy – około 53,6% obrotów. Od wejścia w życie nowych zasad ten handel praktycznie się podwoił. W relacji Polska–Ukraina ten handel dwustronny ponad trzykrotnie wzrósł – w 2024 roku mieliśmy 18 mld euro obrotu. Założenie Komisji jest takie: prędzej czy później Ukraina stanie się członkiem naszej wspólnoty i zarazem członkiem naszego rynku. Musimy się pogodzić z tym, że Ukraina będzie obecna już na stałe – w takiej czy innej skali – na naszym rynku, w naszym handlu, na naszym podwórku – relacjonuje Czekała.
Chiny: rosnący deficyt i strategia „produktów premium”
Kolejnym wielkim graczem, który mocno wpływa na unijną politykę handlową, są Chiny. W Brukseli nie mówi się o nich jako o „problemie”, tylko o „wyzwaniu”, ale liczby pokazują, że to wyzwanie jest coraz poważniejsze.
– Chiny to jest kłopot, w cudzysłowie, globalny, dlatego że to państwo – jedni mówią, że już jest hegemonem, inni, że jest o krok od bycia hegemonem. Z punktu widzenia USA hegemon to ten, kto jest w stanie militarnie dyktować warunki. Chiny patrzą na to inaczej – militarnie też są mocne, ale mają przede wszystkim strategię gospodarczą. Doświadczamy jej efektów właściwie każdego dnia. Dla Komisji Europejskiej Chiny są nie tylko kolejnym dużym partnerem handlowym, ale przede wszystkim kluczowym wyzwaniem strategicznym. Komisja wzięła na siebie ciężar polityki handlowej i chce jako duży gracz, z 500 mln obywateli, konkurować na rynkach z Chinami, z USA, z Indiami – wyjaśnia Bartłomiej Czekała.
Problemem jest przede wszystkim struktura tej wymiany – Europa coraz więcej kupuje, a proporcjonalnie mniej sprzedaje.
– Chiny są trzecim partnerem handlowym Unii Europejskiej, jeżeli liczyć towary i usługi łącznie, tuż po USA i Wielkiej Brytanii, a w samym handlu towarami to już jest drugi partner. Wymiana handlowa z Chinami sięgała 732 mld euro, ale my obecnie mamy jako Unia Europejska deficyt handlowy 304 mld euro i to jest poziom, który się potroił przez ostatnie kilka lat. Eksport z Chin do Unii rośnie znacznie szybciej niż nasz eksport do Chin, stąd ten deficyt się po prostu pogłębia – podkreśla Czekała.
W odpowiedzi Komisja próbuje budować przewagę konkurencyjną Europy w wybranych segmentach. W rolnictwie ma nią być silna pozycja produktów premium.
– Przygotowuje się nas trochę do tego, że będziemy długofalowo, my jako Unia Europejska, mieli segment bardzo mocnych produktów premium w rolnictwie. Mówimy o przetworach mleczarskich, mięsie drobiowym czy wołowym, które są mocnymi produktami na wielu rynkach i są tam pożądane. Sposób patrzenia Komisji jest taki: wypromujemy sobie dużą grupę produktów premium, które są potrzebne na różnych rynkach i będziemy je eksportować. Ale wiadomo, nie możemy być we wszystkim mocni. W innych obszarach, w ramach tych umów, będziemy otwierać sektory na towary zagraniczne – soja, zboża, rzepak. I tu jest ryzyko, bo nasz rynek rodzimy może mieć duże problemy, żeby tę konkurencję wytrzymać – ostrzega Czekała.
USA: z partnera w rolę petenta?
Na koniec eksperci wracają do relacji z USA, które po zmianach politycznych i ogłoszeniu nowej strategii Waszyngtonu stały się dla Unii równie trudnym tematem, co handel z Chinami.
– Obecna sytuacja sprawia, że my przy stole negocjacyjnym, handlowym z USA nie jesteśmy partnerem, ale niestety petentem. I to jest bardzo niebezpieczne, ponieważ przy tej wymianie handlowej, która jest cały czas na bardzo wysokim poziomie, bardzo wiele rzeczy próbuje nam USA narzucać. Polityka USA jest taka, że stara się pozyskać partnerów lub sojuszników tam, gdzie chce równoważyć Chiny. Z jednej strony to szansa, żeby dobrze negocjować z Chinami i z USA, bo każdy będzie zabiegał o dobrą współpracę z nami. Z drugiej strony – jeśli pozycja negocjacyjna na dzień dobry nie jest równa, to jeżeli tego dobrze nie rozegramy jako Unia Europejska, możemy na tej wymianie handlowej z USA stracić. Polityka „America First” dla Unii Europejskiej, jeżeli unijni decydenci źle ją rozegrają, może być bardzo bolesna – przyznaje Bartłomiej Czekała.
W tym kontekście Komisja liczy, że sukces umowy z Mercosur wzmocni jej pozycję wobec Stanów, ale rolnicy w krajach członkowskich obawiają się, że zapłacą za to własnym bezpieczeństwem produkcyjnym.
– Sukces podpisania umowy z krajami Mercosur byłby sygnałem do USA, że my jesteśmy teraz ważnym partnerem, mamy sojuszników gospodarczych i musicie trochę inaczej z nami rozmawiać. Z drugiej strony my w Polsce słyszymy od rolników na protestach: „My nie chcemy umierać w Unii Europejskiej i nasze rolnictwo za umowy handlowe z innymi krajami, z innymi kontynentami”. I trudno się z tymi obawami nie zgodzić – zaznacza Czekała.
Juliusz Urban dodaje od siebie krótką, ale dobitną refleksję.
– Bardzo łatwo zniszczyć produkcję żywności, która daje bezpieczeństwo, w zamian za artykuły, które tak naprawdę wszędzie na świecie można by kupić – ostrzega ekspert.
Święta, świętami – ale rynku i polityki handlowej nie wolno przespać
Na zakończenie odcinka, mimo trudnych tematów i licznych zagrożeń, ton rozmowy staje się bardziej świąteczny. Czekała podkreśla, że choć w Brukseli o rolnikach czasem się zapomina, to redakcja i eksperci pamiętają o nich nie tylko od święta.
– Chciałbym Państwa zapewnić, że być może Komisja Europejska o rolnikach stara się jakoś to szczęście zapominać, no ale my o Was, naszych słuchaczach, nie zapominamy. I szczególnie w tym przedświątecznym okresie chcielibyśmy Wam życzyć naprawdę zdrowych, radosnych, wesołych, pogodnych świąt Bożego Narodzenia. No i oczywiście szampańskiego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2026 – mówi Bartłomiej Czekała.
Z kolei rynkowe komentarze Juliusza Urbana – o rzepaku, który „wyjdzie z dołka, ale nie jak fajerwerki”, o drobnych korektach w zbożach i o globalnych rekordach zbiorów – można odczytać jako praktyczne ostrzeżenie na nadchodzące tygodnie.
Świąteczny czas nie zwalnia z czujności: ani na krajowych skupach, ani wobec tego, co dzieje się przy negocjacyjnych stołach w Brukseli.
