StoryEditor

Rolnik z Lubelszczyzny stracił pół miliona. Teraz walczy o sprawiedliwość

Wojciech i Anna Łosiowie z Poniatówki w Lubelskim 10 lat temu zderzyli się z państwową machiną jak ze ścianą. Choć to zderzenie przetrwali, niewiele brakowało, by zniszczyło ich rodzinne gospodarstwo. Stracili pół miliona złotych przez doradcę.

Arkadiusz Jakubowski
03.11.2025., 17:00h

W 2015 roku Wojciech Łoś ma 40 lat i prowadzi wraz z żoną i starszymi córkami rodzinne gospodarstwo rolne w rodzinnej Poniatówce w powiecie chełmskim. Rozwijają je, dokupują maszyny, przed chwilą przeprowadzili się z małego domku do nowego, większego budynku. Na dodatek spodziewają się trzeciej córki. Łatwo nie jest, ale radzą sobie dobrze. Chwytają życie za bary i prą do przodu.

– Bez dopłat pewnie nie byłoby to możliwe – mówi Wojciech Łoś. – Od samego początku z nich korzystaliśmy, ja z żoną i córki, kiedy stały się właścicielkami własnej ziemi. Korzystaliśmy z dopłat obszarowych i w tamtym czasie jeszcze z 5-letniego programu środowiskowego. 2015 to był trzeci rok naszych dopłat środowiskowych. Co roku, w okresie wypełniania wniosków korzystaliśmy z pomocy ODR w Chełmie [to oddział LODR, czyli Lubelskiego Ośrodka Doradztwa Rolniczego w Końskowoli – przyp. red.]. Tam są profesjonalni doradcy, wiedzą, jak wypełniać wnioski. Nami zajmowała się od lat ta sama doradczyni i wszystko było w porządku. Ona wypełniała dokumenty, składała wnioski do ARiMR. Potem ODR przysyłał fakturę za doradztwo, a my czekaliśmy na dopłaty z Agencji, które wpływały na konto. W 2015 r. miało być tak samo. Ale nie było.

– "Nasza" pani doradczyni była akurat na macierzyńskim – wspomina Wojciech Łoś. – Pani kierownik ODR w Chełmie skierowała mnie więc do innego pracownika, pana Tomasza K. Rozmawiałem z nim w biurze ODR w Chełmie, podpisałem zwykłą umowę z ODR na doradztwo, przekazałem mu dokumenty potrzebne do wypełnienia wniosku. Po kilku dniach Tomasz K. przyjechał do mnie do domu z wypełnionymi wnioskami do podpisania i pobrał pieniądze. W sumie zapłaciłem mu 1500 zł. Fakturę ODR zawsze przysyłał po jakimś czasie. Tomasz K. miał złożyć nasz wniosek, a my mieliśmy czekać na dopłaty. Więc czekaliśmy.

image

Zaliczki dopłat bezpośrednich: czy ARiMR wywiązała się z obietnicy?

Zamiast dopłat na koncie, brak wniosku?

Nie doczekali się. Zamiast pieniędzy z dopłat na koncie, po kilku tygodniach odezwał się telefon z ARiMR z pytaniem, dlaczego Wojciech Łoś nie złożył wniosku o dopłaty. Wprawdzie w przypadku dopłat obszarowych obowiązku takiego nie miał, ale już w przypadku programu rolnośrodowiskowego był do tego zobowiązany przez 5 lat. Pod rygorem zwrotu pobranych już dopłat.

Wraz z tym telefonem wybuchła afera, której centralną postacią okaże się Tomasz K., ówczesny doradca w ODR w Chełmie. Po telefonie z Agencji, Wojciech Łoś kontaktuje się właśnie z nim i pyta, co się dzieje z jego wnioskiem. Tomasz K. zapewnia, że wszystko w porządku, że wniosek złożył, a na dowód przesyła rolnikowi dokumenty potwierdzające, że płatność dla Wojciecha Łosia została uruchomiona. To wszystko okazuje się fikcją. Tomasz K. nigdy wniosku rolnika z Poniatówki do ARiMR nie dostarczył, a potwierdzenie sfałszował. Jak się okaże, poszkodowanych w ten sposób rolników jest więcej. Po zawiadomieniu złożonym przez Wojciecha Łosia, Tomasz K. stanie przed Sądem Rejonowym w Chełmie, oskarżony o oszustwa i fałszerstwa. W tym procesie pojawi się osiem poszkodowanych osób.

Dramatyczna walka o dopłaty

Zanim jednak dojdzie do tego procesu, Wojciech Łoś stoczy dramatyczną walkę o dopłaty. Niedotrzymanie terminu złożenia wniosków o dopłaty ma dla niego i rodziny skutki tragiczne. To nie tylko brak dopłat obszarowych i środowiskowych za 2015 rok, ale też konieczność zwrotu pobranych w poprzednich latach dopłat środowiskowych. Chełmska ARiMR nie zwleka: bardzo szybko nalicza należności i żąda spłaty. Odwołanie rolnika od tej decyzji, złożone do oddziału regionalnego ARiMR w Lublinie, a potem skarga do Wojewódzkiego Sądu Apelacyjnego nic mu nie dają.

– Nie potrafiłem tego zrozumieć – tłumaczy dzisiaj. – Przecież to nie ja zawiniłem. Zawinił pracownik ODR, który miał złożyć mój wniosek w ramach mojej umowy z ODR, a tego nie zrobił. To oni powinni ponosić konsekwencje, a nie ja. Ale w ODR nikt nie poczuwał się do odpowiedzialności za niego, szybko zresztą rozwiązano z nim umowę za porozumieniem stron, a mnie dyrektor powiedział, że nie załatwiałem tej sprawy z ODR, ale prywatnie z Tomaszem K. To był absurd, nieprawda, ale nikogo to nie obchodziło. Po prostu zamiatano sprawę pod dywan. Nikt nie chciał też przyjąć mojego tłumaczenia w ARiMR. Szybko ruszyła egzekucja, pozajmowano nam rachunki bankowe, o mało nas to nie zatopiło całkowicie materialnie i psychicznie.

– Było naprawdę ciężko – wspomina Anna Łoś. Nawet teraz, po 10 latach, trudno o tym mówić. – Brakowało pieniędzy na paliwo, na nawozy. Najgorsze było chyba jednak to poczucie bezsilności i niezawinionej krzywdy. Nikt, ani z ODR, ani z Agencji nie chciał nam pomóc.

Umowy w sprawie odpłatnej usługi doradczej

Jedyną nadzieję na sprawiedliwość wydawał się wspomniany proces karny, wytoczony Tomaszowi K. W akcie oskarżenia czytamy, że K. dla osiągnięcia korzyści majątkowej, wprowadził rolników w błąd "co do swojego umocowania do zawierania umów w imieniu Lubelskiego Oddziału Doradztwa Rolniczego w Końskowoli Oddział w Chełmie i zamiaru świadczenia pomocy dla rolników w ramach doradztwa związanego z uzyskaniem dopłat bezpośrednich z funduszy unijnych, zawarł z wyżej wymienionymi umowy w sprawie odpłatnej usługi doradczej, a następnie przedłożył podrobione przez siebie zaświadczenie o złożeniu do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa".

Proces trwał jednak wiele lat – wyrok zapadnie dopiero we wrześniu 2021 r. Tym razem to Wojciech Łoś nie zasypia gruszek w popiele. Jak wytrawny reporter śledczy prowadzi na własną rękę śledztwo. Odkrywa zdumiewające fakty.

Kiedy Wojciech Łoś w maju 2015 r. pojawił się w siedzibie oddziału LODR w Chełmie w sprawie wniosków do ARiMR i rozmawiał z Tomaszem K., ten drugi od stosunkowo niedawna był pracownikiem tej instytucji – został zatrudniony w marcu 2015 r. Nie był jednak osobą bez doświadczenia. Wcześniej kilka lat do sierpnia 2014 r. był zatrudniony w ARiMR w oddziale Chełmie, gdzie był naczelnikiem Wydziału Działań Społecznych i Środowiskowych oraz Płatności Bezpośrednich. Odchodził jednak stamtąd w atmosferze skandalu.

Okazało się, że jako naczelnik Wydziału Działań Społecznych i Środowiskowych oraz Płatności Bezpośrednich w Biurze Powiatowym Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Chełmie usuwał z obiegu kancelaryjnego, nie nadając im dalszego biegu i ukrywał pisma jednego z rolników (były to dokumenty dotyczące dopłat i płatności) oraz pisma Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Lublinie. Tomasz K. zaniechał do tego wydania decyzji o przyznaniu płatności rolnośrodowiskowych za lata 2012 i 2013 temu rolnikowi, który stracił przez to ponad 8000 zł. Sprawa się wydała w lutym 2014 r., w sierpniu 2014 r. Tomasz K. stracił pracę w ARiMR w Chełmie.

Proces karny przed sądem w Chełmie

Afera ta zakończyła się dla Tomasza K. osobnym procesem karnym przed sądem w Chełmie. Sąd uznał go winnym, ale umorzył sprawę warunkowo na dwa lata. Może uznał, że wystarczającą karą jest utrata pracy? To prawda: Tomasz K. stracił pracę w Agencji, ale nie został zwolniony dyscyplinarnie, lecz... odszedł za porozumieniem stron. Kilka miesięcy później, w marcu 2015 r. znalazł pracę w ODR w Chełmie. I tu ciekawostka.

Zarówno chełmski oddział ARiMR, jak i oddział LODR w Chełmie mieszczą się w tym samym budynku w Chełmie, przy pl. Niepodległości. Ba, obie instytucje są na tym samym piętrze. Dlaczego ktoś w ODR w Chełmie zdecydował się zatrudnić osobę, na której ciążyły tak poważne zarzuty służbowe z pracy w Agencji? Może o tym nie wiedział, skoro K. odszedł za porozumieniem stron, a nie wskutek dyscyplinarki? Być może. I kolejne pytanie: dlaczego w ARiMR wybrano formę rozwiązania stosunku pracy za porozumieniem stron w obliczu poważnych służbowych zarzutów? Teraz, po 10 latach, można już tylko spekulować i doszukiwać się jakiegoś parasola ochronnego nad Tomaszem K., wynikającego np. z pokrewieństwa z prominentnym urzędnikiem ARiMR w Lublinie sprzed lat.

– Jestem przekonany, że gdyby wtedy była dyscyplinarka dla Tomasza K. w Agencji, nie byłoby mojej sprawy w ODR, bo nie zostałby zatrudniony – mówi Wojciech Łoś.

To ważna konstatacja. Żadna z lubelskich rolniczych instytucji nie poczuwa się do odpowiedzialności za szkody wynikłe z działania Tomasza K., to jednak cała historia zmusza do zadania pytania o odpowiedzialność państwowych instytucji za błędy (wykroczenia, niekompetencje, przestępstwa itd.) pracowników. Tym bardziej, że często powodują one wymierne szkody. W przypadku Wojciecha Łosia biegły sądowy wyliczył je na ponad 516 492,05 zł:

  • z tytułu braku dopłat 221 210,70 zł,

  • z tytułu zwrotu kwot określonych jako nienależnie pobrane 218 710,71 zł,

  • z tytułu pobranych kredytów, prowizji i odsetek 71 173,64 zł,

  • z tytułu zapłaconych kosztów sądowych i odsetek 5379,00 zł.

W 2021 roku zapadł wyrok w sprawie karnej, która została wytoczona Tomaszowi K. po zgłoszeniu od Wojciecha Łosia. Tomasz K. na sali sądowej niezłożenie wniosków do ARiMR tłumaczył nawałem pracy i problemami zdrowotnymi, z którymi się borykał. Ze strachu przed konfrontacją z rolnikami podrabiał zaświadczenia. Wyjaśniał też, że usiłował naprawić szkody – Wojciechowi Łosiowi kupił m.in. nawozy za 40 tys. zł. Sąd prawomocnie skazał go na rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata i dozór kuratora. Tomasz K. został uznany za winnego, ale jedynie fałszerstwa, a nie oszustwa.

LODR o sprawie

O ustosunkowanie się do żądań Wojciecha Łosia poprosiliśmy obecnego dyrektora LODR Antoniego Skrabuchę (po kilkuletniej przerwie wrócił na to stanowisko. To właśnie on był dyrektorem LODR w 2015 roku). Przysłał bardzo obszerną odpowiedź. Podstawowa i najważniejsza konkluzja jest taka, że LODR uznaje roszczenia Wojciech Łosia za bezzasadne i przedawnione.

Według dyrektora Skrabuchy w ogóle nie doszło do zawarcia umowę między W. Łosiem a LODR, bo Tomasz K. "działał prywatnie, poza siedzibą LODR", pieniądze wziął do własnej kieszeni, a umowy na usługi doradcze przedstawiane przez rolnika przed sądem nie zostały przez Tomasz K. zarejestrowane w rejestrze usług odpłatnych LODR. Niezależnie od braku podstaw do roszczeń W. Łosia i tak, zdaniem dyr. Skrabuchy, są one przedawnione. Według niego w tej sprawie obowiązuje 3-letni termin przedawnienia, który powinien być liczony od czerwca 2017, kiedy to rolnik wezwał LODR do ugody, do której nie doszło.

Kwestia sprawiedliwości

Wojciech Łoś nie składa broni. Wprawdzie z finansowych perturbacji udało im się jakoś wykaraskać i wyjść na prostą (dziś prowadzą duże, nowoczesne gospodarstwo rolne o powierzchni blisko 200 ha, uprawiają pszenicę, rzepak i kukurydzę), ale pozostaje jeszcze kwestia sprawiedliwości. Po tym, jak w czerwcu 2025 r. jego historię przedstawiono w programie "Państwo w państwie" w Polsacie, rolnik mówi, że czuje wreszcie, że jest słuchany. Czy to się przełoży na sukces, nie wiadomo. Obecnie walczy z rolniczymi instytucjami na dwóch frontach.

Od Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa domagał się wznowienia postępowania administracyjnego w sprawie dopłat z 2015 r. i to udało się osiągnąć.

– Tak, wznowiliśmy postępowanie, przyjrzymy się tej sprawie jeszcze raz – potwierdził nam Andrzej Romańczuk, dyrektor ARiMR w Lublinie. – Niczego jednak nie gwarantuję.

We wcześniejszych rozmowach nie krył jednak sceptycyzmu i nie widział raczej możliwości wznawiania sprawy sprzed 10 lat. Narracja urzędników jest taka, że Wojciech Łoś, mówiąc kolokwialnie "pod stołem" dogadał się z Tomaszem K., który na własną rękę miał wykonać usługę doradczą.

Jednak gdyby tak naprawdę było, to co na tym miałby zyskać Wojciech Łoś? Tomasz K. skasował za usługę 1500 zł, czyli dokładnie tyle, ile wynosiła cena określona przez ODR. To tak, jakby kupić telewizor na ulicy bez gwarancji, za taką samą cenę, jak w sklepie, w którym dostajemy gwarancję na dwa lata. Poza tym, skoro wcześniej przez wiele lat Łoś korzystał z fakturowanych usług doradczych ODR, to dlaczego akurat w 2015 r. miałby tego nie zrobić?

Jeszcze walka z LODR

Drugi front Wojciecha Łosia to walka z LODR. Już kilka lat temu próbował doprowadzić do sądowej ugody, ale LODR nie zareagował na te próby. Tym razem jego pełnomocnik, mecenas dr Mateusz Mickiewicz złożył pozew, w którym w imieniu swego klienta, żąda od LODR naprawienia szkody w wysokości 516 tys. zł, do której doprowadził pracownik ośrodka.

– Uważam, że powinno dojść do zasądzenia tych środków, bo wszystkie przesłanki odpowiedzialności są spełnione – mówi mec. M. Mickiewicz. – Państwo polskie powinno w ramach tego ośrodka doradztwa rolnictwa się rozliczyć z moim mocodawcą, bo jest pokrzywdzony przestępstwem stwierdzonym prawomocnym wyrokiem karnym, za które odpowiedzialna jest osoba działająca jako urzędnik.

Prawnik powołuje się m.in. na art 97 Kodeksu cywilnego, który to przedsiębiorcę (w tym przypadku LODR) obciąża skutkami zachowania osoby czynnej (np. pracownika) w lokalu należącego do niego przedsiębiorstwa. Powołuje się też na art. 430 KC, który stanowi, że kto na własny rachunek powierza wykonanie czynności osobie, która przy wykonywaniu tej czynności podlega jego kierownictwu i ma obowiązek stosować się do jego wskazówek, ten jest odpowiedzialny za szkodę wyrządzoną z winy tej osoby przy wykonywaniu powierzonej jej czynności.

Kolejna rozprawa ma się odbyć w listopadzie 2025 r. przed Sądem Okręgowym w Lublinie. Zapowiada się pasjonujący proces.

Arkadiusz JakubowskiArkadiusz Jakubowski
POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ
14. grudzień 2025 00:46