Rok 2023 r. to wiosenna plaga chowacza czterozębnego. Wówczas w całej Polsce w zasadzie każdy liść rzepaku, który wytworzył się jeszcze jesienią oraz duża część wiosennych, miały uszkodzone wnętrze ogonków liściowych. Choć liście rozwijały się, to przewodzenie na linii blaszka liściowa – pęd było zaburzone. Później liście z larwami lub chodnikami po nich szybciej niż zdrowe więdły i opadały. Można śmiało liczyć, że szkodnik „zabrał” co najmniej 0,5–0,7 t/ha nasion rzepaku, a często mogło to być więcej.
Przyczyną takiego rozmiaru szkód było pojawienie się owadów wcześniej niż zwykle – zamiast od kwietnia, zjawiły się na plantacjach już na początku marca, a często jeszcze pod koniec lutego 2023 r. W tym czasie zwykle pojawiał się chowacz brukwiaczek, przeciwko któremu insektycydy były już wtedy zastosowane i nie zadziałały na czterozębnego.
Atak chowacza już w styczniu
Ponownie w roku 2024 problemem był także chowacz czterozębny, ale masowo występował też ww. chowacz brukwiaczek. Natomiast w tym roku głównie atakował brukwiaczek. Jego larwy żerują w łodydze i oddziałują negatywnie na całą roślinę, a nie tylko na pojedyncze liście czy pędy. Chowacz brukwiaczek przy masowym występowaniu obniża plony nawet 2 t/ha! O ile w 2024 r. znaczna część plantacji miała łodygi dołem miękkie, a więc puste, to w tym roku było ich znacznie mniej. Wyciągnęliśmy naukę, choć nie wszyscy.
Chowacz brukwiaczek pojawił się na polach w ostatnich 2 latach o 5–7 tygodni wcześniej, niż zwykle miało to miejsce. Wystarczyło kilka dni w styczniu lub lutym z temperaturami rzędu 6–10°C, a samice powychodziły z ukrycia i najprawdopodobniej składały jaja do łodyg rzepaku.
Zabiegi wykonywane w rzepaku w typowym terminie, czyli od początku marca, zwalczyły tylko owady, które powtórnie wychodziły z ukrycia przed chłodem. Jaja złożone kilka tygodni wcześniej pozostały nietknięte i nawet środki układowe nie zdołały ich zniszczyć. Nic zatem dziwnego, że obraz szkód był katastrofalny. Na początku tego roku część z rolników wyjechała z opryskiwaczami wcześniej, nawet w połowie lutego. U nich łodygi były zdrowe, a rzepak odwdzięczył się za to znacznie wyższymi plonami, nawet o ponad 1 t/ha więcej, niż na polach nieopryskanych zimą.
Zwalczanie chowacza
– Wystarczy kilka dni ciepła w styczniu czy w lutym, a chowacze wyjdą z kryjówek, uzupełnią pokarm, połączą się w pary, zaczną kopulować, a w konsekwencji samice złożą jaja jeszcze zimą. Nawet gdy nagle przyjdzie ochłodzenie i owady te zginą, jaja pozostaną żywe. Poza tym część z owadów zdąży się ukryć przed mrozem i gdy ponownie zrobi się ciepło, wszystko się powtórzy – tłumaczy dr hab. Przemysław Strażyński z IOR – PIB w Poznaniu. Zaznacza jednak, że wszystko zależy od pogody zimą. Dlatego żółte naczynia powinny być w polu jak najwcześniej, ale sama ich obecność nie wystarczy.
– Gdy tylko temperatura będzie dodatnia, a zwłaszcza ponad 6°C naczynia wypełnione płynem niezamarzającym, np. do spryskiwaczy samochodowych trzeba kontrolować codziennie. Jeśli pojawią się w nich owady, a zwłaszcza gdy ich liczba nagle zaczyna rosnąć, trzeba je właściwie rozpoznać i w razie potrzeby wykonać zabieg – dodaje ekspert od szkodników. Do zwalczania chowacza brukwiaczka i czterozębnego mamy w Polsce zarejestrowanych kilka substancji oraz ich mieszaniny:
- acetamipryd,
- acetamipryd + lambda-cyhalotryna,
- cypermetryna,
- deltametryna,
- deltametryna + flupyradifuron,
- etofenproks + gamma-cyhalotryna,
- tau-fluwalinat.
Acetamipryd i flupyradifuron to substancje układowe. Docierają zatem do wnętrza tkanek rośliny. Jednak aby zatruły owada, larwa musi się wykluć, a to dzieje się często dopiero po kilku dniach. Substancje układowe ponadto lepiej rozprzestrzeniają się po roślinie, gdy wzrasta intensywność krążenia soków, zwykle od 12°C wzwyż.
Pozostałe substancje to pyretroidy, które działają na roślinie powierzchniowo, ale na szkodnika także kontaktowo. Zatem wystarczy, że roślina będzie pokryta środkiem i uzyskamy skuteczność, gdy owad się z nią zetknie. Za ich stosowaniem przemawiają temperatury panujące zimą, zwykle nie jest to więcej niż 12°C. Wadą natomiast jest ryzyko spłukania przez deszcze czy rozrzedzenie substancji w rosie pokrywającej rośliny. Dlatego warto rozważyć ich stosowanie w minimalnej ilości wody.
Zastosowanie niektórych z tych środków zimą może być jednak utrudnione prawnie, ponieważ etykieta mówi wprost o terminie wiosennym lub od fazy wzrostu pędu głównego. Zimą nie ma jeszcze tej fazy. Sprawa ta powinna zostać uregulowana przez przemysł fitofarmaceutyczny i zmianę proponowanych przez nich etykiet. Tym bardziej, że w perspektywie 2–3 lat czeka nas elektroniczna ewidencja zabiegów i terminy opryskiwania trzeba będzie wpisywać precyzyjnie.
Pchełki zżarły rzepak
W tym roku założone latem plantacje rzepaku były dziesiątkowane przez pchełki. W Wielkopolsce owady te przyczyniły się do konieczności przesiewu rzepaku na niektórych polach. Pchełka rzepakowa to problem, z którym mamy coraz częściej do czynienia w wyniku m.in. wycofania zapraw neonikotynoidowych. Decyzja KE spowodowała, że nie tylko z pchełka musimy się borykać.
– We wrześniu szybciej niż zwykle na polach z rzepakiem pojawiła się śmietka kapuściana. Na naszych polach w Winnej Górze w Wielkopolsce larwy były na korzeniu co trzeciej siewki. Zwalczanie tego szkodnika po wycofaniu długo działających zapraw jest trudniejsze, bo trzeba trafić bezpośrednio w moment nalatywania much na pole albo często zabieg powtarzać – dodaje dr hab. Strażyński. Pomocne w wyznaczaniu terminu zabiegu są pułapki feromonowe. Powoli powinny stawać się one standardem w ochronie rzepaku.
– Z jesiennych chorób rzepaku obserwuję w tym roku w niewielkim stopniu porażenie przez suchą zgniliznę kapustnych. Na szczęście większość zasianych odmian wykazuje wysoką odporność na chorobę lub plantacje były porządnie oraz w terminie chronione. Warto jednak zwrócić uwagę na żółknące liście. Jeśli są to starsze, a na spodniej ich stronie jest szary nalot grzybni, to jest to objaw mączniaka rzekomego. Niestety, typowe fungicydy na niego nie działają, ponieważ sprawca choroby należy do zupełnie innej grupy niż grzyby – mówi prof. Marek Korbas z IOR – PIB w Poznaniu.
Jesienią wiele rzepaków na północy Polski miało objawy przypominające zgorzele siewek, mimo że były wysiane z nasion zaprawionych. Siewki miały charakterystyczne przewężenie na korzeniu w postaci pierścienia. Rośliny przekazano do analizy do UWM w Olsztynie do prof. Marty Damszel.
– Wstępna analiza wykluczyła grzyby powodujące zgorzele siewek. Trzeba jeszcze sprawdzić czy były one zaprawione tym samym środkiem, ponieważ być może zaprawa odpowiadać za te zmiany – tłumaczy ekspertka z Olsztyna. Ale obecnie to nie grzyby są największym problemem rzepaku.
Kiła kapusty rozdaje karty
– Najgroźniejszą obecnie chorobą rzepaku jest kiła kapusty powodowana przez pierwotniaka. Występuje ona nie tylko na glebach ciężkich Dolnego Śląska, południa woj. lubuskiego czy na Pomorzu, jak to miało miejsce do niedawna. Pojawia się także na rzepakach w pozostałej części kraju, często zupełnie niespodziewanie dla plantatora. W tym roku jej objawy mogą być przytłumione przez obfite deszcze i brak problemów z odżywianiem roślin. Guzy na korzeniach rozwijają się, a wiosną, przy najmniejszych niedoborach wody rośliny zaczną zamierać – tłumaczy prof. Korbas. Są dwa sposoby na tę chorobę: rezygnacja z uprawy rzepaku na polu z kiłą lub siew odmian odpornych. Warto dodać, że odmiany muszą wykazywać odporność na określony patotyp sprawcy kiły, a zwykle nie wiemy, z jakim mamy do czynienia.
Warto jeszcze dodać, że kiła na polu pojawia się, gdy zostanie tam zawleczona z drobinami gleby. Z jednego źródła jest w stanie po kilku sezonach uprawy rzepaku rozprzestrzenić się na całe pola. Dlatego tak ważne jest zapobieganie poprzez czyszczenie maszyn i środków transportu, a nawet unikanie zjazdu na pola, co do których wiemy, że występuje tam choroba.
Choć tegoroczna jesień nie obfitowała w wyjątkowo ciepłe dni, to tych kilka, które wystąpiły, doprowadziło do wybujania liści rzepaku. Na szczęście na większości plantacji stożek wzrostu łodygi siedzi nisko nad glebą.
Długie ogonki liściowe i szeroka blaszka z jednej strony cieszą, bo roślina ma w czym gromadzić asymilaty przed zimą oraz zatrzymają ewentualne opady śniegu. Z drugiej strony, jeśli zmarzną, to będą gnić, a to już nie najlepsza perspektywa. Uschnięte liście to czasowa strata związanych w nich składników pokarmowych. Konieczna będzie zatem wczesna interwencja azotem i... potasem (patrz ramka).
Ten artykuł pochodzi z wydania top agrar Polska 12/2025
czytaj więcej
