Martin Ziaja zwrócił uwagę, że często dyskusja o mięsie wołowym koncentruje się wyłącznie na wołowinie z ras mięsnych, podczas gdy paradoksalnie największym producentem wołowiny są producenci mleka.
- W Polsce mamy ok. 1,95 mln krów mlecznych i jedynie ok. 160 tys. krów mięsnych. Co roku na rynek trafia więc wielokrotnie więcej bydła pochodzącego z ras mlecznych, głównie holsztyno–fryzów – zaznaczył Martin Ziaja podczas debaty na Kongresie Hodowców Bydła Mięsnego w Jachrance, który odbył się 8-9 grudnia.
Wołowina z krów mlecznych – jakiej jest jakości?
Członek PFHBiPM podkreślił, że krytyka pod adresem producentów mleka, że „wyżyłowują” krowy do ostatka, maksymalnie je eksploatując jest nieprawdą.
- Dzisiejsze brakowanie krów wygląda zupełnie inaczej niż 10 czy 20 lat temu. Krowy kierowane do ubojni są coraz częściej młode, brakowane z innych przyczyn niż wiek. Zarzut, że nasze zwierzęta żyją krótko i są „zużywane”, jest więc mocno uproszczony. Po okresie intensywnej produkcji mleka krowy nie są „wyrzucane”, ale trafiają do ubojni jako pełnowartościowe zwierzęta rzeźne, zwykle w wieku 5–6 lat – tłumaczył Ziaja.
Dodał, że obecnie na rynku bydło z ras mlecznych zaczyna realnie konkurować z bydłem ras mięsnych i konsument nie potrafi rozróżnić z jakiej rasy pochodzi mięso, tym bardziej, że większość wołowiny z ras mięsnych trafia na eksport.
- Uważam, że wołowina z ras mięsnych jest zbyt wartościowa, aby w dużej części trafiała do masowego uboju razem z mięsem z krów mlecznych. Nasza wołowina jest dziś jakościowo bardzo dobra, ale Państwa – z ras takich jak angus, limousine i inne – jest jeszcze lepsza. Moim zdaniem powinniście jak najmocniej iść w kierunku sprzedaży bezpośredniej, handlu detalicznego (RHD). Ci, którzy już to robią, mają bardzo pozytywne doświadczenia – różnica w cenie może być naprawdę znacząca. Nie chodzi o to, żeby hodować jeszcze więcej bydła, bo nadwyżka produkcji wołowiny w Polsce to obecnie około 350%. Chodzi raczej o to, aby lepiej zagospodarować to, co już mamy – pozyskiwać nowe rynki zbytu tam, gdzie to możliwe, ale przede wszystkim zachęcić polskiego konsumenta – mówił Martina Ziaja.
Wołowina premium w regularnej sprzedaży
Wielokrotnie słyszymy, że konsument nie jest przyzwyczajony do wołowiny klasy premium, a poza tym większości z nich na to nie stać. Jednak warto w zakresie jeszcze spróbować podziałać, bo w tej właśnie jakości tkwi olbrzymi potencjał do wykorzystania na krajowym rynku.
- Ktoś powie, że polskiego konsumenta nie stać jeszcze na wołowinę premium. Tymczasem tej wołowiny „ekskluzywnej” mamy około 10%, a mniej więcej taki sam odsetek społeczeństwa stać na jej regularny zakup. „Masówkę” – mięso tańsze – zostawmy może raczej holsztyno–fryzom, które jakościowo też są już dużo lepsze niż kiedyś, a najwyższej klasy wołowinę z ras mięsnych kierujmy bezpośrednio do restauracji, sklepów specjalistycznych, do konsumenta końcowego. Wykorzystajmy budowanie więzi z lokalnym środowiskiem – mówił Ziaja. Zwrócił uwagę, że budowanie wizerunku w tym przypadku jest bardzo ważne m.in. poprzez organizowanie dni otwartych drzwi w gospodarstwach, pokazywanie młodemu pokoleniu, jak naprawdę wygląda hodowla, jak hodowcy traktują zwierzęta i jak wygląda ten słynny dobrostan.
- Sami, jako hodowcy, musimy zwracać coraz większą uwagę na komfort zwierząt. Jak nas widzą, tak nas piszą – powinniśmy zwracać uwagę kolegom z branży, gdy coś robią źle, bo potrzebujemy jak najlepszego wizerunku całego rolnictwa. W przypadku bydła mięsnego mamy wyjątkowo dobrą „wizytówkę” – to właśnie bydło mięsne najwięcej czasu spędza na pastwiskach, tworząc piękny obraz polskiej wsi i rolnictwa. To może zachęcać konsumentów, których na to stać, do sięgania po wysokiej jakości wołowinę – podkreślił członek PFHiPBM.
Branżę mleczarską czeka kryzys i fala rezygnacji?
Martin Ziaja twierdzi, że dla każdego jest miejsce na rynku, ale uważa, że wołowina z ras mięsnych w ogóle nie powinna być „surowcem” dla masowych zakładów.
- Powinniście budować własny system – łącząc gospodarstwa, tworząc wspólne ubojnie, wyspecjalizowane w wołowinie najwyższej jakości. My w branży mleczarskiej mamy to szczęście, że od lat mamy przetwórstwo w swoich rękach – w dużej mierze w formie spółdzielczej. To zasługa naszych dziadków, którzy zakładali pierwsze spółdzielnie ponad sto lat temu. Do dziś pielęgnujemy tę formę własności. Dzięki temu, mimo cyklicznych kryzysów, przechodzimy je łagodniej – mamy bowiem realny wpływ na przetwórstwo – mówił Ziaja i zaznaczył, że każdy w branży mleczarskiej widzi, że sytuacja na tym rynku się pogarsza.
- Jeśli sytuacja na rynku mleka się nie poprawi, a perspektywy na przyszły rok nie są najlepsze, możecie na wiosnę odczuć falę zwiększonej podaży wołowiny w postaci brakowanych krów mlecznych. W wielu gospodarstwach – szczególnie tych z 8-15 krowami, ale też w niektórych dużych, źle zarządzanych fermach, gdzie przy 200–300 krowach wydajność wynosi 6 tys. litrów i mniej – już dziś dojrzewa decyzja o ograniczeniu lub likwidacji produkcji mleka. Ostateczne decyzje zapadną, gdy w silosach i pryzmach zabraknie paszy, a nie będzie środków na przygotowanie kolejnej. Spodziewam się, że właśnie w okresie kwiecień–maj możemy mieć do czynienia z dużą falą brakowania krów, co może zaburzyć rynek wołowiny – ostrzegał Martin Ziaja. Zaznaczył, że dla producentów mleka wołowina jest produktem ubocznym, gdyż koncentrują się na mleku.
- Cieszymy się, że ceny wołowiny są dobre, bo to stabilizuje sytuację wielu gospodarstw. Jednocześnie warto pamiętać, że sytuacja na rynku mleka ma wpływ na rynek wołowiny – i odwrotnie – dodał członek PFHiPBM.
Adam Patkowski z IDFS podsumował, że warto zastanowić się, jak się na ten wiosenny kryzys przygotować – być może branża wołowiny i branża mleka powinny wspólnie zaplanować działania na trudniejszy okres, tak aby uniknąć wstrząsu i przejść przez ten czas możliwie „suchą nogą”.
