O tym, czy rolnika będzie stać na nowy traktor z dotacją, zdecydują nie tylko Bruksela, ale przede wszystkim polscy politycy – ostrzega ekspert WPR i funduszy unijnych, Grzegorz Ignaczewski w rozmowie z redaktorem Bartłomiejem Czekałą w kolejnym odcinku podcastu „Rozmowy o WPR”.
Drugi filar znika z mapy? „Po wielu latach… w planach go w ogóle nie ma”
Do tej pory system był dla rolników czytelny: pierwszy filar to dopłaty bezpośrednie, drugi – inwestycje, modernizacja, PROW. Po 2027 roku ten podział może przejść do historii.
– Na dzień dzisiejszy wiemy, że drugiego filara po wielu, wielu latach w planach w ogóle nie ma. Według propozycji budżetowej, którą mamy aktualnie na stole, fundusze finansujące dotąd pierwszy i drugi filar mają zostać zlikwidowane, a pieniądze na WPR trafią do jednego worka ze środkami na politykę regionalną, czyli politykę spójności. Wiemy mniej więcej, jaki to jest koszyk i to jest liczba, która przewija się w wypowiedziach wielu polityków – magiczna kwota 300 mld euro zarezerwowana na WPR w latach 2028–2034 – wyjaśnia Grzegorz Ignaczewski.
Z tej kwoty od razu trzeba odjąć 6,3 mld euro na rezerwę kryzysową, a dopiero resztą będą dzielić się poszczególne kraje członkowskie i sektory – w tym rolnictwo oraz rozwój regionalny. To oznacza twardą konkurencję o każde euro między rolnikami a samorządami i innymi beneficjentami polityki spójności.
– Reszta to są pieniądze do podziału na stricte działania związane z WPR. Ale musimy pamiętać, że walczymy o środki z jednego worka, które mogą być przeznaczone i na rolnictwo, i na politykę rozwoju regionalnego. Po naszej stronie będzie ogromna presja ze strony polityki regionalnej, więc wcale nie jest pewne, że uda się „wyrwać” dużą część dla rolnictwa – zaznacza ekspert.
Ile pieniędzy dla Polski? 3,5 mld euro rocznie – to mniej więcej tyle, co dziś sam pierwszy filar
Komisja Europejska przedstawiła już wstępną propozycję podziału 300 mld euro pomiędzy państwa członkowskie. Dla Polski wyliczono konkretną kwotę.
– Z propozycji podziału wynika, że dla Polski na lata 2028–2034 przypadnie nieco ponad 24,5 mld euro. Jeżeli podzielimy to przez siedem lat programowania, wychodzi około 3,5 mld euro rocznie na finansowanie działań objętych tzw. ring fencingiem, czyli tych, które musimy obowiązkowo wdrażać. To jest mniej więcej tyle, co dziś mamy na pierwszy filar – bez środków inwestycyjnych – wylicza Ignaczewski.
Czy to znaczy, że inwestycji w ogóle nie będzie? Niekoniecznie. Ale ich skala zależeć będzie od tego, jak Polska ułoży własny plan krajowy i jakie priorytety przyjmie rząd.
– Wiemy, że pewien rodzaj wsparcia inwestycyjnego będzie musiał być w nowej perspektywie uwzględniony dla rolników – w ramach tego budżetu zarezerwowanego na WPR. To, czy będzie go „dużo” czy „mało”, zależy od tego, jak skonstruujemy nasz krajowy plan – to nasze partnerstwo. Czy położymy większy nacisk na płatności bezpośrednie, czy na inwestycje – podkreśla ekspert.
Dotychczas łatwiej było zwiększyć dopłaty niż pulę na inwestycje
Ignaczewski przypomina, że w ostatnich latach Polska raczej „przepompowywała” pieniądze z inwestycji do dopłat, niż odwrotnie. To jeden z powodów, dla których dzisiejsze nabory inwestycyjne szybko „duszą się” z braku środków.
– Dotychczas raczej wspieraliśmy rolników w ramach płatności bezpośrednich. Zwykle przesuwaliśmy pieniądze z drugiego filara WPR na powiększenie dopłat. Chociażby w obecnej perspektywie 30% środków, które miały iść na inwestycje w drugim filarze, zostało przesunięte na zwiększenie płatności bezpośrednich. Przez to dzisiaj, patrząc na prowadzone przez ARiMR nabory, większość z nich boryka się z jednym podstawowym problemem – brakiem środków – zwraca uwagę Ignaczewski.
Za przykład podaje działanie „Ochrona klimatu i środowiska” z naboru w 2024 roku.
– Wniosków w skali kraju złożono ok. 28 tys. Z pism, które Agencja wysyła do wnioskodawców, wynika, że na niecałe 7 tys. wniosków jest zagwarantowany budżet. To pokazuje skalę niedoborów w zakresie funduszy inwestycyjnych. W nowej perspektywie musimy na poziomie kraju jasno określić, co jest dla nas priorytetem i które elementy chcemy we WPR naprawdę wspierać – podkreśla ekspert.
Czy rolnik kupi traktor z dotacją? To zależy od tego jak rozdamy karty w kraju
Na pytanie, czy po 2027 roku rolnik będzie mógł znowu kupić z dotacją traktor, maszynę czy oborę, Ignaczewski odpowiada ostrożnie: to nie jest z góry przesądzone na „tak” ani na „nie”. Wszystko rozstrzygnie się na dwóch poziomach – unijnym (ostateczny kształt budżetu) i krajowym (priorytety w planie krajowym).
– Czy środków inwestycyjnych będzie dużo mniej? To zależy od tego, jak skonstruujemy nasz krajowy plan. Z jednej strony mamy już wskazaną „kopertę” dla Polski – około 3,5 mld euro rocznie. Z drugiej – możemy jeszcze zdecydować się przesunąć z ogólnej koperty dodatkowe fundusze na zwiększenie pomocy w ramach WPR. Taką możliwość przewiduje obecna propozycja wieloletnich ram finansowych – tłumaczy Ignaczewski.
Kluczowe będzie więc, czy politycy uznają inwestycje w rolnictwie za priorytet, czy raczej „dołożą” pieniędzy do dopłat bezpośrednich albo programów regionalnych.
– Jeżeli na poziomie krajowym powiemy jasno: chcemy nowoczesnego rolnictwa, które inwestuje w sprzęt, budynki, technologie, to da się zbudować sensowny budżet inwestycyjny. Jeżeli jednak znów uznamy, że lepiej „rozlać” środki w dopłatach albo oddać pulę na inne cele, to rolnicy odczują to w pierwszej kolejności w ograniczonej ofercie naborów inwestycyjnych – podsumowuje ekspert.
Co dalej? Musimy wybrać: chcemy tylko dopłat, czy także inwestycji
Ignaczewski zwraca uwagę, że najbliższe miesiące to czas kluczowych decyzji – także w Polsce. Jeśli środowisko rolnicze nie będzie głośno upominać się o inwestycje, łatwo będzie „rozmienić” te pieniądze na bieżące płatności.
– Musimy na poziomie kraju odpowiedzieć sobie szczerze: czy chcemy polityki rolnej opartej głównie na transferach dochodowych, czy stawiamy na silny komponent inwestycyjny, który pozwoli gospodarstwom się rozwijać. Budżet jest wspólny i już dziś widać, że na wszystko nie wystarczy. Jeżeli nie określimy wyraźnych priorytetów, to w 2030 roku rolnik, który będzie chciał kupić maszyny z dotacją, może usłyszeć: „pieniędzy już nie ma” – podsumowuje Grzegorz Ignaczewski.
Fot. Beba
