Do naszej redakcji dzwonią zaniepokojeni hodowcy i producenci opasów z białej strefy.
– Do niedawna kupowałam cielęta do opasu od sąsiada z gminy obok. Odkąd w Polsce wystąpiła choroba niebieskiego języka, ten rolnik jest w niebieskiej strefie, a ja nie i nie mogę od niego kupować, ponieważ wiąże się to dla niego z dodatkowymi kosztami i zwyczajnie przestaje się opłacać – mówi hodowczyni z Wielkopolski. Dodatkowo przez pryszczycę pojawiła się dziura na rynku cieląt i ciężko było kupić jakiekolwiek zwierzęta do opasu.
– Nie chce kupować od handlowca, bo nigdy nie wiem skąd są te cielęta i jaki mają status zdrowotny, boje się ryzykować. Miałam swojego sprawdzonego człowieka, a teraz mam problem bo nie mam skąd kupić cielaków – dodaje rolniczka.
Hodowcy zaapelowali już do MRiRW w sprawie stref niebieskiego języka, o czym pisaliśmy wczoraj:
Dodatkowy koszt
Przemieszczanie zwierząt pomiędzy strefami jest możliwe, ale wiąże się ze spełnieniem dodatkowych wymagań. Jak podaje Wielkopolska Izba Rolnicza transport bydła, owiec i kóz ze stref objętych ograniczeniami jest możliwy wyłącznie po spełnieniu szczegółowych warunków, takich jak:
- Uzyskanie zgody powiatowego lekarza weterynarii,
- Negatywne wyniki badań laboratoryjnych wykonanych maksymalnie 30 dni przed transportem,
- Brak potwierdzenia zakażenia w gospodarstwie przez co najmniej 30 dni przed planowanym przemieszczeniem.
Badania na niebieski język wiążą się z kosztami, które niestety ponosi hodowca sprzedający cielaki. Jak czytamy na stronie PIW-PIB koszt takiego badania w trybie ekspresowym: wykrywanie materiału genetycznego BTV – 600 zł dla próbek pulowanych 1-4 i pojedynczych; wykrywanie przeciwciał dla BTV: 88 zł - przy badaniu próbek w liczbie 1-10 szt., 80 zł – przy badaniu próbek w ilości 11 – 50 szt.; 72 zł – przy badaniu próbek w ilości 51 szt. i więcej. Czas realizacji badania w trybie ekspresowym (5 dni roboczych).
Aktualny rozkład stref w naszym kraju przedstawia poniższa mapa.
Szukamy rynków zbytu
Z drugiej strony rozmawialiśmy także z hodowcą, którego gospodarstwo znajduje się w niebieskiej strefie.
– Od lat sprzedawaliśmy nasze cielaki do sprawdzonego skupu pod Łodzią, od czasu kiedy nasze gospodarstwo znajduje się w niebieskiej strefie objętej ograniczeniami przemieszczania zwierząt jeśli chcielibyśmy dalej tam sprzedawać to musielibyśmy zrobić badania co wiąże się z kosztami. Przy małej ilości zwierząt to się po prostu nie opłaca – mówi hodowca krów i dodaje, że przez tą sytuację musi szukać nowych rynków zbytu znajdujących się w tej samej strefie.
– Czy nie prościej byłoby gdyby cała Polska znajdowała się w strefie? Wtedy po prostu trzebaby bardziej uważać i zachowywać odpowiednie zasady bioasekuracji, ale skończyłyby się problemy z przemieszczaniem zwierząt – mówi nasza czytelniczka.
Przeciągające się strefy
Wysłaliśmy zapytanie do Głównego Inspektoratu Weterynarii, czy Polska zawnioskowała już o zdjęcie stref choroby niebieskiego języka, skoro w niektórych miejscach od dawna nie było ognisk tej choroby. W odpowiedzi otrzymaliśmy informację:
„Zgodnie z przepisami zawartymi w rozporządzeniu Komisji (UE) 2020/689 z dnia 17 grudnia 2019 Załącznika V Część II Rozdział 4 Sekcja 1 tego rozporządzenia, status państwa członkowskiego lub strefy wolnych od zakażenia BTV można przyznać państwu członkowskiemu lub strefie, w których już zgłoszono zakażenie BTV, wyłącznie wówczas, gdy:
a) przez co najmniej ostatnie 24 miesiące prowadzono nadzór zgodny z rozdziałem 1 sekcja 3; oraz
b) w ciągu ostatnich 24 miesięcy u docelowej populacji zwierząt nie potwierdzono żadnego przypadku zakażenia BTV.
Biorąc pod uwagę konieczność spełnienia powyższych wymagań oraz fakt, że na terytorium Polski w 2024 r. potwierdzono wystąpienie 7 ognisk choroby niebieskiego języka u bydła, a w 2025 r. 4 ognisk tej choroby, z czego ostanie ognisko potwierdzono w dniu 10 lipca br., nie ma podstaw do wnioskowania przez Głównego Lekarza Weterynarii do Komisji Europejskiej o zdjęcie stref wyznaczonych w związku z występowaniem choroby niebieskiego języka na terytorium naszego kraju.”
Dlaczego aż dwa lata?
– Myślę, że jest to związane z dwoma rzeczami. Po pierwsze, wektorem przenoszenia choroby są kuczmany (owady), co utrudnia jej zwalczanie. Po drugie nie jest to choroba zwalczana z urzędu jak np. ASF, zwierzęta chore nie są zabijane, przez co jest mniejsza forma zabezpieczenia przed Bluetongue – mówi w rozmowie z nami Powiatowy Lekarz Weterynarii w Poznaniu Grzegorz Wegiera. W przypadku chorób zwalczanych z urzędu dzięki zlikwidowaniu zakażonych zwierząt mamy większą pewność że uda się ograniczyć tą chorobę, a w przypadku BTV niestety nie, dlatego strefy objęte ograniczeniami trwają aż dwa lata.
Co ze szczepieniami?
O szczepieniach mówi się od czasu jak tylko choroba pojawiła się w UE. Pod koniec lutego Europejska Agencja Leków wydała pozwolenia na dopuszczenie do obrotu w Polsce dwóch immunologicznych produktów leczniczych, służących do odporniania zwierząt przeciwko chorobie niebieskiego języka serotyp 3 – Bluevac 3 i Syvazul BTV 3. O szczepieniach w naszym kraju szerzej piszemy w najnowszym numerze top bydło (8/2025).
– Szczepienia są dobrą formą zabezpieczenia. Oczywiście nie wszystkie zwierzęta nabiorą odporności, ale jeśli skuteczność będzie powyżej 80% to będziemy w bardzo dobrej sytuacji i myślę, że dzięki temu uda nam się ograniczyć występowanie tej choroby – mówi Powiatowy Lekarz Weterynarii w Poznaniu.
Straty ekonomiczne!
Mimo, że choroba niebieskiego języka jest bardziej groźna dla owiec, a u bydła ma raczej łagodny przebieg, to jak wynika z informacji z zza naszej zachodniej granicy może powodować opóźnione skutki i straty ekonomiczne w gospodarstwie (spadek wydajności, kulawizny, problemy z rozrodem).
Do problemu ze strefami niebieskiego języka będziemy wracać we wrześniowym numerze top agrar.
