Damian Murawiec, rolnik z powiatu elbląskiego, na Żuławach Wiślanych prowadzi wspólnie z ojcem 330-hektarowe gospodarstwo. Uprawia rzepak, kukurydzę i pszenicę ozimą. Wszystkie grunty znajdują się na terenie Wyspy Nowakowskiej, która jest poprzecinana siecią kanałów i rowów melioracyjnych. W tym rejonie zagęszczenie bobrów jest bardzo duże, a gospodarstwo w 100% jest narażone na straty.
– Żuławy Wiślane stanowią zaledwie 1% powierzchni kraju, a prawie 20% populacji bobra znajduje się na tym terenie. Dlatego mamy ogromne problemy, ponieważ niszczą wały przeciwpowodziowe, robiąc wielkie jamy. Podczas cofki, gdy wieją silne wiatry z północy, z Morza Bałtyckiego przez Zalew Wiślany w kanały wlewa się bardzo dużo wody. W tym czasie woda jest na równi z wałem, dlatego tak ważna jest jego konserwacja – mówi Damian Murawiec.
Damian Murawiec podkreśla, że okoliczni rolnicy stale zgłaszają problemy z nadmierną populacją bobrów. Samorządowcy z gminy Elbląg, Markusy i Gronowa Elbląskiego nagłaśniają problem, że bobry są ogromnym zagrożeniem dla rolników, ale także mieszkańców.
– Jednak jest bardzo duży opór ze strony Ministerstwa Klimatu i Środowiska, żeby zezwolić na odstrzał regulacyjny. RDOŚ w Olsztynie udzieliła memorandum na częściowy odstrzał bobra. Winą za jego niewykonanie obarczani są myśliwi. Jednak warto podkreślić, jak to wygląda od strony myśliwego. Odstrzał bobra kosztuje ponad 500 zł/szt., a nie ma z tego tytułu żadnej rekompensaty ze strony państwa. Wiadomo, że to nie będzie funkcjonować. Musiałyby być zachęty finansowe – zaznacza rolnik.
– Bobry robią jamy na naszych polach. Podczas uprawy czy zbioru niejednokrotnie w nie wpadamy, niszcząc maszyny – dodaje Murawiec. Zwierzęta szkodzą też samym uprawom, ponieważ żywią się rzepakiem i kukurydzą.
Tamy to kolejny problem
Mariusz Abramowski mieszka kilkanaście kilometrów od Damiana Murawca. Prowadzi ok. 100-ha gospodarstwo, również nastawione na produkcję roślinną. Ma podobne problemy z nadmiernym zagęszczeniem bobrów przy polach. Abramowski oprócz tego, że jest rolnikiem, należy także do Ochotniczej Straży Pożarnej i wie, z czym dokładnie wiąże się przerwanie wału. To on razem z kolegami są na miejscu jako pierwsza jednostka ratunkowa w razie powodzi. Niejednokrotnie ratował dobytek mieszkańców przed zalaniem, budował wały z worków z piaskiem i zapory.
– Największym problemem są dziury w wałach i podtopienia. Bobry budują też tamy, a także jamy wzdłuż rowów i kanałów. Trudno jechać maszyną na skraju rowu. Strach, że traktor czy kombajn się zapadnie, czy przewróci do rowu. Wpadłem w taką dziurę kilka razy ciągnikiem – podkreśla Mariusz Abramowski.
Działań nadal za mało
Rolnik zaznacza, że na Żuławach Wiślanych woda w rzekach płynie wyżej niż zamieszkały teren i pola.
– U nas rzeka naturalnie nie ma brzegu, bo jest nim wał przeciwpowodziowy. Podczas cofki poziom wody potrafi się podnieść w ciągu doby o 2 m. Dwa lata temu wał został przerwany i mieliśmy olbrzymie straty, sama naprawa kosztowała Wody Polskie 1,5 mln zł – dodaje Abramowski. Rolnicy chcą w tym zakresie współpracować z różnymi instytucjami, bo sytuacja z roku na rok się pogarsza, co pokazują dane uzyskane od PGW Wody Polskie w Elblągu.
Na terenie zlewni w 2008 r. było 387 nor bobrowych, w 2011 r. 843, w 2016 r. 1480 i w ubiegłym roku 2112 zgłoszonych w samych wałach przeciwpowodziowych. Wody Polskie w budżecie muszą przeznaczać środki na koszenie wałów, konserwację, odmulanie i hakowanie rzek.
– Większość tych pieniędzy niestety pochłania usuwanie szkód bobrowych. Dla przykładu w 2024 r. 945 tys. zł wydano na dwukrotne koszenie 450 km wałów, a 950 tys. zł kosztowało zasypywanie dziur bobrowych i 400 tys. zł zagęszczanie wałów – mówi Mariusz Abramowski. Bobry kopią również jamy pod jezdnią, która często na Żuławach znajduje się na wale przeciwpowodziowym, co również stwarza olbrzymie zagrożenie.
– Ostatnio natknąłem się na dziurę średnicy 80 cm i głęboką na pewno na 2 m – dodaje Abramowski.
Czego oczekują rolnicy?
Skuteczne zapobieganie szkodom powodowanym przez bobry wymaga współpracy pomiędzy rolnikami, myśliwymi, gminami, RDOŚ oraz pracownikami Wód Polskich, ale również dostrzeżenia problemu przez resort klimatu i środowiska. – Uważam, że od mieszania w szklance herbata nie zrobi się słodsza. Dosypywanie pieniędzy do tego kotła nic nie zmieni. Jedynym sposobem jest czasowe zdjęcie ochrony bobra na terenie Żuław Wiślanych i odstrzał regulacyjny. Dane dokładnie obrazują, jak to się rozrasta, jakie to koszty i skala problemu. Jeśli tak dalej pójdzie, to za 3 lata tych pieniędzy wystarczy tylko na zasypywanie dziur i usuwanie skutków – dodał Abramowski. Przyrost populacji jest znaczący, a szkody coraz większe. Obawy rolników są zrozumiałe.
Dane RDOŚ w Olsztynie
RDOŚ w Olsztynie szacuje populację bobrów w woj. warmińsko-mazurskim na 18,5 tys. osobników. Największe szkody dotyczyły zalanych i podtopionych użytków zielonych, upraw rolnych, ubytków gruntu, ściętego lub podtopionego drzewostanu, uszkodzenia dróg, zalanych piwnic, sprzętu rolniczego. Od 2020 r. do 2024 r. roku łącznie złożono blisko 5000 wniosków o wypłatę odszkodowania.
– Zgodnie z obowiązującym prawem istnieje możliwość ubiegania się o zezwolenie na odłów i przesiedlenie bobrów, ale też na odstrzał określonej liczby osobników. Zezwolenia wydawane są jednak wyłącznie w przypadku braku rozwiązań alternatywnych i zastosowaniu w praktyce wszystkich możliwych nieinwazyjnych metod oraz gdy konieczne jest ograniczenie poważnych szkód. I ze względu na interes zdrowia, i bezpieczeństwa publicznego także zezwolenie na odstrzał bobrów jest ostatecznością – informuje RDOŚ.
Q Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
