Wczoraj Komisja Europejska zatwierdziła umowę handlową z Mercosur. Rolnicy jednoznacznie mówią, że ta umowa jest zła dla rolnictwa. Dlaczego?
Ta umowa pogłębi deficyt handlowy w produktach rolno-spożywczych między krajami MERCOSUR a Unią Europejską. Dziś ten deficyt na poziomie Unii wynosi ponad 21 miliardów euro w rolnictwie, a w przypadku Polski to blisko minus 2 miliardy dolarów.
Z racji tego, czym się zajmuję, mogę mówić o zagrożeniach dla sektora wołowiny. Mamy tu do czynienia z dezinformacją ze strony Komisji Europejskiej, która mówi, że wolumen 99 tys. ton importu odpowiada jedynie 1,5% unijnej produkcji i nie będzie miał wpływu na rynek. To nieprawda.
Te 99 tysięcy ton to nie są ćwierci ani półtusze - to polędwica, rostbef i antrykot, za które uzyskuje się najlepsze ceny. A antrykotów, rostbefów i polędwic produkujemy w Unii ok. 700 tysięcy ton, więc nagle z tych 1,5%, o którym mówi Komisja Europejska, robi się 15% najbardziej zyskownego wolumenu. To jest towar, który sprzedaje się w sektorze HoReCa, dlatego ten import będzie dla nas stanowił potężne zagrożenie, bo wiemy, co znaczy spadek rentowności o 1,5-2%.
W Mercosur hoduje się głównie bydło rasy zebu, którego mięso nie jest tak dobre, jak mięso z bydła ras europejskich...
To prawda, mięso zebu nie jest niczym szczególnym, ale ma bardzo dobry PR. Ta wołowina jest bardzo wysoko oceniana w HoReCa i w testach konsumenckich wygrywa z naszą wołowiną. Dlatego poniesiemy straty w wyniku importu z Mercosur - ta wołowina trafi na rynek europejski, gdzie eksportujemy ponad 70% naszego eksportu. I tam będziemy zmuszeni do ostrej rywalizacji o klientów, a nie mamy już przewagi cenowej na rynku.
Komisja Europejska obiecała wsparcie finansowe, rekompensaty za straty...
Tzw. fundusz bezpieczeństwa w wys. 6,3 mld euro to propozycja żenująca. Import spowoduje spadek cen wołowiny o ok. 2% i straty ok. 2 mld euro rocznie. Jeśli więc kwotę 6,3 mld euro podzielimy tę kwotę na 7 lat – czyli okres funkcjonowania budżetu UE – to mamy 900 mln euro rocznie. Ta kwota nie pokryje strat nawet w sektorze wołowiny. A co z sektorami drobiu, buraka cukrowego, miodu?
W dodatku warunkami uruchomienia tego wsparcia będzie wzrost importu o 10% oraz to, że cena musi obniżyć się o 10% - w dzisiejszych czasach jest to kompletnie nierealne.
Komisarz ds. rolnictwa Hansen już w marcu tego roku tłumaczył, że umowa Unii z Mercosur-em jest jak ślub: są wyzwania, oczekiwania, ale też trzeba iść na ustępstwa. I że trzeba na umowę z MERCOSUR patrzeć jak na potencjał, a nie tylko jako wyzwanie.
Powtórzę - rolnicy nie są przeciwni umowie z MERCOSUR, ani żadnej innej umowie handlowej. Protestują przeciwko temu, że interesy rolnictwa nie zostały w umowie z MERCOSUR uwzględnione, w przeciwieństwie do interesów przemysłu motoryzacyjnego. Rolnictwo zostało złożone na ołtarzu interesów innych sektorów.
Czy "na ołtarzu" tej umowy powinien zostać złożony inny sektor?
Każda umowa powinna być tak skonstruowana, żeby skorzystał na niej każdy sektor. Ale korzyści dla rolnictwa UE to nie jest perspektywa Komisji Europejskiej, a konkretnie przewodniczącej Von der Leyen – bo ja tu nie mówię o perspektywie komisarza Hansena. Umowa z Mercosur, umowa o stowarzyszeniu z Ukrainą, obcięcie środków na wspólną politykę rolną z 387 miliardów na 300 miliardów euro - rolnictwo dla von der Leyen nie jest sektorem strategicznym. Jest kulą u nogi i wygodną kartą do rozgrywek politycznych z naszymi partnerami z krajów trzecich. I to jest błąd, ale to jest błąd polityczny, za który przyjdzie zapłacić Europejskiej Partii Ludowej.
Dlaczego rolnictwo tak łatwo "złożyć w ofierze"?
Zapracowaliśmy sobie na opinię sektora, który tylko wyciąga rękę po pieniądze. Nie rozumiemy, że ludzie zapomnieli o tym, że to my dostarczamy codziennie produkty na ich stół. Ja często używam takiego argumentu, że jeżeli uważacie, że rolnictwo w Polsce jest niepotrzebne, to otwórzcie swoje lodówki i wyjmijcie z nich produkty, które zostały wyprodukowane w Polsce i zobaczcie jak teraz wasza wygląda lodówka. Wasza lodówka jest pusta, jedynie znajduje się w tej zamrażarce lód i nic więcej.
No tak, ale ci ludzie chętnie zastąpią te produkty żywnością z innych krajów. Np. z Mercosur.
Nie zastąpią. Jeżeli konsumenci i decydenci w Polsce nie zrozumieją, że zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego, dostępności żywności, jest możliwe tylko dzięki polskiemu rolnictwu, to za chwilę ktoś spoza Unii Europejskiej będzie nam dyktował ceny produktów rolnych czy żywności.
Mimo wszystko to nie jest odpowiedź na pytanie, dlaczego rolnicy w UE są tak słabi, że rolnictwo łatwo jest złożyć na ołtarzu.
Cóż, jest nas dużo - to powinno być naszą siłą, ale jest jednocześnie słabością, bo jesteśmy słabo zorganizowani, więc nie mamy odpowiedniego lobbingu. Reagujemy na to, co się już stało – niestety najczęściej bezowocnymi protestami – a nie kształtujemy tego, co ma się stać. Mówimy: oczekujemy, chcemy, żądamy, zróbcie – a nie mówimy: proponujemy, zróbmy współpracujmy, dajemy coś od siebie. Dopóki to się nie zmieni, to zawsze będziemy tym sektorem, który jest uznawany wyłącznie za roszczeniowy.
Musimy zacząć wychodzić z własnymi inicjatywami, konkretnymi propozycjami zmian konkretnych przepisów, w konkretnych paragrafach aktów legislacyjnych. Tak powinna wyglądać współpraca i tak powinna wyglądać rola organizacji rolniczych.
Można sobie wyobrazić, że organizacja rolnicza przedstawia propozycję, a premier czy przewodnicząca KE odpowie: „dziękujemy, nie jesteśmy zainteresowani”? Może właśnie dlatego FNSEA szuka dziś sposobu na zablokowanie umowy z Mercosur nie protestem, lecz drogą prawną?
Powiem tak - zawsze więcej można zwojować kijem i marchewką niż samą marchewką albo samym kijem. Musimy jednak uprzytomnić politykom – i sobie samym - że rolnictwo nie jest problemem do rozwiązania, lecz strategicznym zasobem, który trzeba po prostu wzmocnić. A naszym zadaniem, między innymi organizacji rolniczych, jest nie tylko informowanie, oczekiwanie, żądanie, ale rozmawianie, słuchanie i działanie wspólne z administracją publiczną.
Musimy też zrozumieć, że rolnictwo nie ma barw politycznych – nawet jeśli każdy z nas ma swoje polityczne przekonania. Rolników powinno przede wszystkim łączyć przekonanie, że najważniejsze jest dobro rolnictwa. I że dla każdego jest miejsce: i dla ekologicznego i dla tego, co sprzedaje na rynku lokalnym i dla tego, co sprzedaje do sieci.
Tymczasem jednak rolnicy potrzebują sojuszników „na teraz” – bo ratyfikacja umowy z Mercosur już ruszyła...
Tyle że my cały czas mamy bardzo słaby lobbing polityczny na poziomie UE. Lepsi od nas są nawet nasi konkurenci z Ukrainy, którzy bardzo sprawnie poruszają się korytarzami Komisji Europejskiej czy Parlamentu Europejskiego. Musimy zmienić to podejście, być bardziej aktywni, a nie reaktywni. Ale też nie możemy tylko straszyć za każdym razem strajkami i oczekiwaniami i roszczeniami.
Strajkami rolników chyba już nikt z decydentów się nie przejmuje – przynajmniej nie widać tego w praktyce...
Bo strajk powinien być „opcją atomową”, a nie wyrażeniem emocji w sprawach, które nie są strategicznie ważne. Blokowanie dróg, bo ktoś nie otrzymał jakiegoś wsparcia, to dezawuowanie akcji protestacyjnej. Jeśli mamy co roku kilka albo kilkanaście różnych protestów i strajków, które w dodatku nie osiągają swoich celów, to trudno się dziwić, że nikt się nimi już nie przejmuje.
Powinniśmy przede wszystkim spojrzeć sami na siebie i zobaczyć co robimy źle, a nie tylko stawiać się w roli recenzenta. Jeżeli komukolwiek wydaje się, że napisze pismo do ministra i ktoś tam już tylko na to pismo czeka i jest czerwony dywan i fanfary i fajerwerki i oklaski, to jest w grubym błędzie. Czasami trzeba lat, żeby proste tematy znalazły swój finał w postaci zapisów prawnych.
Tyle czasu rolnicy nie mają – umowa z Mercosur wejdzie w życie prawdopodobnie już od roku 2026...
Ja doceniam obecne działania, przebudzenie premiera, nawet w komunikacji zewnętrznej, jeżeli chodzi o Mercosur. Ale ta umowa jest elementem gry politycznej, niestety. Ta gra toczy się także na poziomie UE, bo każde państwo chce „ugrać swoje”. Dlatego stworzenie mniejszości blokującej na poziomie Rady UE może być bardzo trudne, o ile nie niemożliwe.
Niewykluczone jednak, że uda się tę umowę zablokować w Parlamencie Europejskim. Jest sprzeciw grupy posłów w Parlamencie Europejskim, przede wszystkim z Komisji Środowiska, ale też i Komisji Rolnictwa. Przewodniczący Komisji Środowiska Pascal Canfin i nasz europoseł Krzysztof Hetman – wiceprzewodniczący Komisji Rolnictwa chcą złożyć pozew do TSUE przeciwko tej umowie.
Szczegółów nie chcę zdradzać, ale jest „światełko w tunelu”. Ogólnie mówiąc, wystarczy, że rządząca w Unii Europejska Partia Ludowa zda sobie sprawę z tego, że w następnych wyborach głosami rolników może stracić większość w Parlamencie Europejskim. Wybory w Polsce pokazały, że w wyborach nikt nie może być pewnym swojej pozycji.
Więc umowa z Mercosur nie zniszczy rolnictwa i wciąż rolników będzie tyle, by za 4 lata mogli decydować o tym, kto rządzi w Unii Europejskiej?
To są dziesiątki milionów wyborców. A 4 lata to zbyt krótki okres, żeby zniszczyć tak ważny dla europejskiej gospodarki sektor jak rolnictwo. Ale niszczenie rolnictwa nie przekłada się na niszczenie ludzi. Oni nie znikają – zostają ze swoimi emocjami, ze swoim poczuciem straty. I za 4 lata oni podejmą decyzję.
Do tej pory działo się wszystko to, czego chce Komisja Europejska. Czy środowisko rolnicze w ogóle ma jeszcze na coś jakikolwiek wpływ?
Ma wpływ, ale o tym nie będę mówił.
Dziękuję za rozmowę.
Albert Katana
