Były komisarz UE ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski ostro krytykuje projekt nowej definicji „aktywnego rolnika” przygotowany przez Ministerstwo Rolnictwa. W jego ocenie to plan uderzający w małe gospodarstwa – zwłaszcza te do 10 hektarów – które dziś otrzymują dopłaty bez konieczności biurokratycznego udowadniania aktywności. Likwidacja klauzuli 5000 euro, obowiązek dokumentowania obrotu handlowego, ryzyko podatkowe i skomplikowane wymogi ekoschematów – to, zdaniem Wojciechowskiego, może doprowadzić do rezygnacji wielu rodzin z prowadzenia gospodarstw.
Komisarz ostrzega też przed konsekwencjami wprowadzenia obowiązkowych umów dzierżawy oraz przed próbą „pozornego wzmocnienia właścicieli gruntów”, które jego zdaniem doprowadzi jedynie do konfliktów i nieufności. Wskazuje, że nowa WPR po 2027 r. może przynieść dalsze cięcia budżetu – a sama debata o „aktywności” rolnika to jego zdaniem temat zastępczy, mający odwrócić uwagę od realnych zagrożeń.
Cały wywiad z Januszem Wojciechowskim
Panie komisarzu, Ministerstwo Rolnictwa pracuje nad nową definicją aktywnego rolnika. Celem ma być powiązanie wsparcia ze środków WPR z produkcją rolną. Jak Pan ocenia ten pomysł?
Janusz Wojciechowski: Przeczytałem uważnie projekt Ministerstwa Rolnictwa i mam trzy generalne uwagi. Pierwsza - to będzie gigantyczne obciążenie rolników biurokracją. Druga – to uderzenie w małe i średnie gospodarstwa. Trzecia – być może nie mniej istotna – wydaje się, że w ten sposób PSL chce zrealizować swoją złożoną w maju 2024 r. obietnicę potrojenia dopłat dla aktywnych rolników. Tylko wtedy, gdy większość gospodarstw wyeliminuje się z dopłat, ich zwiększenie w takiej skali będzie możliwe. Myślę więc, że rzeczywistym celem tej operacji pod nazwą „aktywny rolnik” jest likwidacja jak największej liczby małych gospodarstw.
Konkretnym dowodem na to jest - i to jest chyba najgorsze chyba w tym projekcie – zlikwidowanie obecnie obowiązującej klauzuli umożliwiającej automatyczne uznanie za aktywnych wszystkich tych rolników, którzy otrzymują płatności nieprzekraczające 5000 euro. Ta klauzula jest dość powszechna, 19 państw unijnych ją zastosowała, w tym Polska - bo ta klauzula jest w obecnej polskiej definicji aktywnego rolnika, w artykule 24 ustawy „o Planie Strategicznym dla WPR na lata 2023-2027”. Nowy projekt Ministerstwa Rolnictwa likwiduje tę klauzulę, wszyscy będą musieli wykazywać się „aktywnością”.
Czy to będzie takie trudne? Teoretycznie każdy rolnik coś kupuje i sprzedaje...
Nie można aktywności rolniczej ograniczać do produkcji. Unijna definicja działalności rolniczej obejmuje dwa aspekty, to znaczy produkcję rolną lub utrzymywanie ziemi w dobrej kulturze. Krótko mówiąc, rolnikiem jest również ten, kto nie produkuje, ale zapewnia, że ziemia jest gotowa do produkcji.
Obecnie w Polsce ok. 88% rolników otrzymuje mniej niż 5 tys. euro płatności. Dzięki wspomnianej klauzuli ci wszyscy rolnicy są uwolnieni od kontroli. Wielu z nich posiada do 5 ha, otrzymuje ryczałt 225 euro na hektar i nie ma żadnych ekoschematów, żadnych płatności powiązanych. To jest powszechne na Podkarpaciu, w Małopolsce, tam, gdzie są małe gospodarstwa.
I teraz te gospodarstwa, jeżeli nie mają hodowli, jeżeli nie legitymują się oficjalną sprzedażą, będą musiały wchodzić w ekoschematy, będą musiały wchodzić w skomplikowany system biurokratycznej kontroli. Tyle się mówiło o ograniczaniu biurokracji, upraszczaniu Wspólnej Polityki Rolnej. Tymczasem Ministerstwo Rolnictwa funduje takiego biurokratycznego potwora, że po prostu trudno to sobie wyobrazić.
Panie komisarzu, ale gospodarstwa, które nie sprzedają swojej produkcji, nie są gospodarstwami towarowymi, są tylko same dla siebie. Po co więc im dopłaty? Czy one są konieczne, żeby te gospodarstwa mogły przetrwać?
Małe gospodarstwa rolne są bardzo ważne dla bezpieczeństwa żywnościowego. Powinno się o nie dbać szczególnie, “chuchać i dmuchać” na nie. A jeżeli te gospodarstwa odetniemy od pomocy unijnej, to skutek będzie taki, że ta działalność przestanie się zupełnie opłacać. Ci ludzie porzucą gospodarstwa, czy pozbędą się ich, być może będą opuszczać wieś.
Wiem, że są w Polsce zwolennicy koncentracji gruntów, tworzenia coraz większych gospodarstw. Tyle że efektem takiego procesu będzie utworzenie kasty oligarchów rolnych, co zresztą w niczym polskiemu rolnictwu nie pomoże. Dlaczego? Bo, jak to mówią, “na dużego zawsze jest większy”.
Są rolnicy, którzy mając 2-3 hektary, czasem nawet hektar, produkują żywność ekologiczną i sprzedają ją wyłącznie na bazarach. Czy tym rolnikom też zagraża wprowadzenie definicji aktywnego rolnika?
Zdecydowanie zagraża. Oni też nie będą mogli pobierać dopłat, nawet w formie ryczałtu. Przy okazji – w nowej WPR ten ryczałt ma zostać zwiększony z 1250 euro do 3000 euro na hektar. W związku z czym zdecydowana większość polskich rolników mogłaby zostać objęta systemem ryczałtowym, ale jeśli wejdzie projektowana definicja rolnika aktywnego, to ta możliwość zostanie stracona.
Krótko mówiąc, uznanie rolnika za aktywnego wiąże się z włączeniem go, wszystko jedno jaką by nie miał powierzchnię upraw, w skomplikowany biurokratyczny system. Chciałbym tu przypomnieć, że jednym z osiągnięć mojej kadencji na stanowisku komisarza UE ds. rolnictwa było wyłączenie małych gospodarstw do 10 hektarów z kontroli tzw. warunkowości. Mało kto to zauważa, że te gospodarstwa nie są kontrolowane pod względem przestrzegania rozlicznych warunków.
Rolnicy rzeczywiście obawiają się wzrostu biurokracji, ale też tego, że obowiązek dokumentowania obrotu handlowego otworzy drogę do nowych podatków. Czy te obawy są uzasadnione, czy raczej świadczą o istnieniu szarej strefy w rolnictwie?
Myślę, że w rolnictwie nie ma w większej skali czegoś takiego jak “szara strefa” - i wobec rolnika nie powinno się takiego terminu używać. Trochę obserwowałem rolnictwo włoskie, gdzie średnia powierzchnia gospodarstw to mniej więcej 12 hektarów - czyli podobnie jak w Polsce - i wiem, że tam piccola agricoltura, czyli rolnictwo na małą skalę, to podstawa rolnictwa. Włoskie przepisy są tak skonstruowane, by ułatwić życie małym rolnikom, mają oni bardzo wiele udogodnień, mogą np. bez żadnych ograniczeń sprzedawać własne produkty rolne. I to wszystko dzieje się w ramach przepisów unijnych, odpowiednio zinterpretowanych.
A przecież Włochy są europejską potęgą rolniczą, będąc na unijnym podium w niemal wszystkich rodzajach produkcji rolnej. Mimo, że powierzchnia rolna Włoch jest trzy razy mniejsza niż we Francji, Włochy ścigają się z Francją o pierwsze miejsce w UE w produkcji dodanej rolnej. Tymczasem w Polsce projektuje się przepisy, które ewidentnie uderzają w małe gospodarstwa rodzinne.
Te przepisy to nie jest projekt samego Ministerstwa Rolnictwa, projekt polityczny – nowej definicji aktywnego rolnika i powiązanie jej z nowymi zasadami dzierżawy chcą też niektóre organizacje rolnicze.
Jeśli chodzi o dzierżawy, to oczywiście jest problem wzmocnienia pozycji dzierżawców, trwałości dzierżaw. Dzierżawa jest coraz częstszą formą użytkowania ziemi a ponieważ działalność rolnicza wymaga długofalowego planowania, to i dzierżawa powinna mieć określoną trwałość. Dlatego trend do skłaniania rolników do zabierania pisemnych umów w dzierżawie jest dobry, ale zmuszanie do takich pisemnych umów uważam za zbyt daleko idące.
Wydaje mi się, że podobny efekt można było osiągnąć już w projekcie kodeksu rolnego, który swego czasu przedstawiłem jako propozycję przepisów ochronnych dotyczących rolnictwa. Ten projekt, choć spotkał się z pozytywnym odbiorem wielu organizacji rolniczych, nie zyskał niestety szerszego poparcia politycznego i gdzieś po drodze się rozmył. A właśnie tam była zawarta koncepcja, by zalecać umowy pisemne, ale w razie ich braku wprowadzić domniemanie dziesięcioletniej trwałości dzierżawy. Czyli: jeśli nie ma umowy na piśmie, a ktoś chce rozwiązać dzierżawę, to obowiązywałby domyślny okres ochrony wynoszący 10 lat. Zgadzam się, że trzeba wzmocnić pozycję dzierżawców. Natomiast każdy przymus może przynieść skutek odwrotny do zamierzonego - może spowodować, że będzie bardzo trudno znaleźć ziemię na dzierżawę.
Dobrze wiemy, że wiele małych gospodarstw wydzierżawia ziemię na podstawie ustnych umów właśnie po to, by otrzymywać dopłaty...
Ja w tym generalnie nie widzę nic złego – pod warunkiem, że nie mówimy o sytuacjach typu: dziś ci wydzierżawiam, jutro ci odbieram. Rolnik, który dzierżawi ziemię i naprawdę na niej pracuje, powinien być lepiej chroniony. I tę ochronę można zapewnić niekoniecznie przymusem.
Pisemne umowy byłyby lepsze – dobrze, gdy kontrakt, zwłaszcza tak ważny jak dzierżawa ziemi, jest spisany. Ale nie widzę potrzeby przymuszania rolników do zawierania takich umów. Jeśli umowa jest ustna, to powinna korzystać z domniemania trwałości – i to da się bardzo prosto zapisać w prawie, bez żadnej wielkiej filozofii.
Nie jestem zwolennikiem przymusu pisemnych umów dzierżawy - zwłaszcza że dzierżawa w Polsce nie jest aż tak powszechnym zjawiskiem, jak w innych krajach. Weźmy choćby Słowację – tam zdecydowana większość gruntów rolnych jest dzierżawiona. Rolnicy, którzy odzyskali ziemię po komunizmie, nie byli w stanie jej samodzielnie uprawiać, więc oddali ją w dzierżawę. To zresztą naturalne.
W Polsce jest szczególne przywiązanie do ziemi. Ktoś ma ojcowiznę, nie chce jej sprzedać, chce ją zachować, ale nie jest w stanie jej sam uprawiać. Wydzierżawia – i dobrze. Najważniejsze, żeby ta ziemia była uprawiana, zadbana. O to chodzi. Na pewno trzeba wzmocnić ochronę dzierżawców – ale nie tak, jak w niektórych propozycjach. Chodzi o to, by prawo dawało gwarancję trwałości dzierżawy. Żeby dzierżawca nie mógł zostać wyrzucony z dnia na dzień, z roku na rok – zwłaszcza jeśli zaplanował produkcję albo wszedł w jakiś program unijny na kilka lat. Potrzebna jest ochrona – żeby nie stracił dostępu do ziemi w trakcie realizacji takich zobowiązań.
Ale bardziej martwi mnie ten projekt tzw. „aktywnego rolnika”, który – choć podbudowany szczytnymi hasłami o promowaniu prawdziwej działalności rolniczej – w praktyce może uderzyć w ludzi, którzy są prawdziwymi, aktywnymi rolnikami, tylko że małymi.
Pojawiały się w dyskusji o aktywnym rolniku głosy, że w dzisiejszej sytuacji w rolnictwie gospodarstwa mające do 12 hektarów nie mają prawa istnieć...
Całkowicie się z tym nie zgadzam. Włosi tego nie wiedzą – dla nich dziesięć hektarów to norma, właśnie na bazie małych gospodarstw Włosi zbudowali swoją potęgę rolniczą. Gdyby o sile rolnictwa decydowała powierzchnia, to Czechy byłyby europejską potęgą – mają średnio 130 hektarów na gospodarstwo. Słowacja ma 100. Ale nie są to potęgi rolnicze, bo nie samą kukurydzą człowiek żyje, a na takich wielkich gospodarstwach trudno prowadzić zróżnicowaną działalność rolniczą.
Wielkie gospodarstwa towarowe to przeważnie monokultura, ale czy wobec importu z Mercosur i z Ukrainy to nie jest ratunek dla polskiego rolnictwa? Czy małe gospodarstwa rolne mają szansę przetrwać, utrzymać się na rynku?
Ściganie się z Ukrainą, która poza produkcją zbóż nie jest jeszcze konkurencją dla produkcji polskiej - zresztą ukraiński eksport rolny wciąż jest dużo mniejszy niż eksport polski – jest pozbawione sensu. Nie wygramy z nimi konkursu na oligarchizację rolnictwa. Tę konkurencję możemy wygrać tylko produkując żywność wysokiej jakości, w gospodarstwach wyspecjalizowanych, zorganizowanych w większe struktury, np. spółdzielnie.
Dlaczego polskie mleczarstwo tak dobrze sobie radzi, coraz lepiej? Bo jest zorganizowane w spółdzielczość. Dzięki temu mleczarze przetrwali najgorsze czasy, wzmocnili się i dziś jest to silny sektor rolnictwa. I to jest właściwa droga a nie ściganie się na powierzchnię gospodarstw. Czy w takiej konkurencji wygramy z Argentyną, Brazylią, gdzie są farmy liczące tysiące hektarów? Przegramy, nie mamy w tym zupełnie szans. To jest błędna droga. Musimy właśnie wzmocnić małe gospodarstwa – to jest sposób na konkurencję z Mercosurem.
Swoją drogą ta umowa jest de facto sprzedaniem interesów rolnictwa w zamian za interesy przemysłu i w zamian za interesy części krajów UE z Niemcami na czele. Ja tylko przypomnę, że ta umowa była gotowa do podpisania w 2019 roku i przez cały okres mojej kadencji od grudnia 2019 do grudnia 2024 nie została podpisana. Gdy tylko przestałem być komisarzem ds. rolnictwa UE, natychmiast przewodnicząca KE podpisała tę umowę - to była jedna z pierwszych decyzji nowej Komisji. Za mojej kadencji ta umowa leżała niepodpisana.
Chciałbym jeszcze wrócić do spraw dzierżawy. Rolnicy boją się, że ujawnienie faktu, że wydzierżawiają ziemię, może skutkować utratą dopłat. Jak Pan skomentuje te obawy?
Rolnicy mają prawo do takich obaw, bo zachowanie administracji bywa różne. Moim zdaniem ci, którzy liczą, że sformalizowanie dzierżaw ułatwi pozyskiwanie ziemi, mylą się. Uważam, że raczej będzie tak, że właściciele ziemi mając przekonanie, słuszne czy nie to już inna sprawa, że pisemna dzierżawa będzie wiązać się z jakimś zagrożeniem na przyszłość, albo że wywoła jakieś negatywne konsekwencje, będą raczej starali się sami zrobić coś na swojej ziemi, niż oddać ją w dzierżawę. To byłby zły syndrom.
Z drugiej strony mamy próbę uspokojenia tych wydzierżawiających przez danie im prawa kontrolowania tego, co dzieje się na wydzierżawionej przez nich ziemi, czyli wglądu w plany produkcyjne dzierżawcy. Czy to rozwiązanie jest uzasadnione, czy to jest też zbyt głęboka ingerencja w działania dzierżawcy?
To jest zbyt głęboka ingerencja, bo co to znaczy plany? Plany się zmieniają. Plany mogą być dzisiaj takie, jutro inne. Sytuacja na rynku jest dynamiczna. Rolnik zaplanował siać kukurydzę, ale w ostatniej chwili zdecydował się, że zasieje coś innego.
To będzie tylko rodzić konflikty, bo przecież jeżeli rolnik otrzymuje ziemię w dzierżawę, to z prawem prowadzenia działalności rolniczej, takiej, jaką w danym momencie uzna za najlepszą dla niego. A właściciel będzie miał prawo powiedzieć: Nie podoba mi się to, że ty tam siejesz pszenicę, bo ja uważam, że buraki powinieneś siać? Bo zawsze tam były siane buraki i tak ma zostać? Nie wiem czemu by to miało służyć. To jest pozorne zwiększenie ochrony właściciela - poza generowaniem konfliktów nie widzę innych efektów takiego rozwiązania.
Panie Komisarzu, poproszę o podsumowanie naszej rozmowy. W pańskiej ocenie, dlaczego te projekty Ministerstwa Rolnictwa pojawiają się teraz czasie, czemu one i komu mają służyć, jaki będzie ich efekt?
Moim zdaniem to jest - zwłaszcza ten projekt o aktywnym rolniku - odwracanie uwagi od rysującej się na horyzoncie wielkiej polski w zakresie polityki rolnej Unii Europejskiej. Polska ma dzisiaj komisarza UE do spraw budżetu - to jest o wiele mocniejsza pozycja niż komisarza do spraw rolnictwa, sam to stwierdzam. Ja stoczyłem batalię o budżet rolny w 2020 roku, skuteczną - gdy przyszedłem do Komisji ten budżet już był gotowy, ale udało mi się zwiększyć go w całej Unii o 22 miliardy euro, a dla Polski o 3 miliardy, uwzględniając również to, co w KPO przeznaczono na przetwórstwo rolne.
Dziś komisarzem ds. budżetu UE jest Piotr Serafin – rekomendowany na to stanowisko przez PO i PSL. I ten komisarz przynosi propozycję obcięcia budżetu rolnego z prawie 400 miliardów euro do 300 miliardów. Mało tego, ten budżet ma być wrzucony do jednego worka z innymi funduszami. Praktycznie znika rozwój obszarów wiejskich, znika drugi filar wspólnej polityki rolnej - żeby cokolwiek na nią uzyskać, trzeba będzie się przepychać łokciami z innymi politykami, z tymi od jachtów i różnych tam klubów rozrywkowych. Do tego się to będzie sprowadzać.
Myślę więc, że te głośne i bardzo żywo dotykające rolników projekty, które pojawiają się teraz, mają odwrócić uwagę rolników od tej porażki. Bo przecież jest możliwe, że polscy rolnicy mogą w ogóle nie zobaczyć dopłat bezpośrednich, bo fundusze rolne będą włączone w system oceny praworządności - do tej pory pieniądze dla rolnika zależały wyłącznie od tego, co się dzieje u rolnika w jego gospodarstwie, teraz będą zależały od tego, co się dzieje w Sądzie Najwyższym, czy na jakichś paradach równości. To jest bardzo zła perspektywa, bardzo niebezpieczna i uważam, że od tego właśnie próbuje się odwracać uwagę angażując debatę publiczną na temat "kto będzie rolnikiem aktywnym" - a za trzy lata może się okazać, że w ogóle nie ma znaczenia, bo czy rolnik jest aktywny, czy nie, bo i tak nikt nie dostanie dopłat.
Dziękuję za rozmowę.
Albert Katana
