– Im dłużej czekamy na rozstrzygnięcie przetargów, tym więcej niepokoju pojawia się wśród załogi – mówi Janusz Gużda, przewodniczący Międzyzakładowej Organizacji Związkowej Związku Zawodowego Pracowników Rolnictwa RP w Top Farms Głubczyce.
W podobnym tonie wypowiada się Justyna Chalimoniuk, przedstawicielka pracowników w spółce Goodvalley Agro, która skontaktowała się z naszą redakcją. – Przyglądając się kolejnym działaniom na temat OPR, my jako pracownicy, jesteśmy coraz bardziej zaniepokojeni o naszą przyszłość – tłumaczy.
"OPR-y to jedyny ratunek dla pracowników"
– Ludzie są zmęczeni wyczekiwaniem na konkretne decyzje. Część załogi już się nawet rozgląda za nową pracą, ale na naszym terenie nie jest łatwo o zatrudnienie. W powiecie głubczyckim mamy blisko 11,5-procentowe bezrobocie – wyjaśnia Gużda.
Co gorsza, pojawiają się informacje o kolejnych zakładach w regionie, które zamierzają przeprowadzić restrukturyzacje, co oznacza zwolnienia grupowe. – Biorąc pod uwagę specyficzne umiejętności pracowników Top Farms Głubczyce w zakresie np. obsługi bydła mlecznego, znalezienie pracy będzie graniczyło z cudem – przyznaje Janusz Gużda i dodaje: – OPR-y to jedyny ratunek dla pracowników, którzy poświęcili życie dla rozwoju polskiego rolnictwa.
Ile aktualnie osób jest zatrudnionych w Top Farm Głubczyce? Gużda wylicza, że funkcjonuje 140 etatów na umowy o pracę i średnia wieku wynosi 50 lat. Kolejne 40 osób zatrudnionych jest na podstawie umów cywilnoprawnych. – To są doświadczeni pracownicy, którzy doskonale znają się na hodowli i uprawie – zauważa związkowiec.
Dodatkowo tuż przed żniwami czy wykopkami są zatrudniane kolejne grupy osób (zwykle 50-60) na umowę-zlecenie. W kluczowych z punktu widzenia okresach w spółce pracę znajduje nawet 250 osób.
Janusz Gużda zastrzega, że to nie wszyscy, ponieważ trzeba pamiętać o pracownikach zatrudnionych u podwykonawców, którzy świadczą różne usługi na rzecz Top Farms.
– Paleta wsparcia naszej produkcji jest duża i tutaj można śmiało mówić o kolejnych 150-200 osobach, które mają z czego żyć tylko dzięki zleceniom z naszej spółki – zauważa przedstawiciel pracowników w Top Farms Głubczyce.
1700 krów mlecznych na rzeź?
Gużda przyznaje, że zniecierpliwienie załogi jest ogromne i pojawia się coraz więcej głosów, aby ruszyć z protestami. Warto przypomnieć, że w kwietniu 2025 r. pracownicy Top Farms swoje niezadowolenie pokazali najpierw w Poznaniu (przed siedzibą tamtejszego OT KOWR), a następnie w Warszawie, przed gmachem resortu rolnictwa.
– Minister Czesław Siekierski spotkał się z nami i obiecał pomóc, opowiadając się zdecydowanie za utrzymaniem produkcji. Mamy nadzieję, że nowy minister rolnictwa Stefan Krajewski podtrzyma ustalenia, które wówczas zawarto. Najważniejsze jest, aby zadbać o hodowlę, nie można zmarnować tego dorobku, który udało się wypracować – podkreśla.
W ocenie związkowca między bajki można włożyć opinie, że ktoś przychodząc z zewnątrz, podejmie się hodowli i będzie miał określone wyniki. – Jeżeli nie powstanie OPR, to po prostu krowy mleczne zostaną sprzedane na rzeź, co uważam za dramat na skalę europejską – zauważa Gużda.
O jakiej produkcji mówimy? 1700 sztuk krów mlecznych, a ogólnie stado (z cielaczki i jałówkami) liczy w sumie 3400 sztuk.
Wielopokoleniowa tragedia pracowników
Justyna Chalimoniuk, przedstawicielka pracowników w spółce Goodvalley Agro również zwraca uwagę, że ośrodki produkcji rolniczej są szansą na kontynuowanie produkcji zwierzęcej po restrukturyzacji.
– W naszym przypadku jest to trzoda chlewna i produkcja, w której specjalizujemy się od lat. Nie ukrywam, że pracownicy słysząc o zamieszaniu wokół OPR-ów coraz bardziej obawiają się o przyszłość. Zwłaszcza, że w naszej spółce często pracują całe rodziny. Nie daj Boże, aby tak wyszło, że straciliby pracę. Wtedy będziemy mieli do czynienia z wielopokoleniową tragedią –martwi się Chalimoniuk.
Przyznaje, że w rejonach, gdzie są zlokalizowane gospodarstwa Goodvalley Agro nie łatwo znaleźć nową pracę. – Zwłaszcza, gdy mówimy o małżeństwach. Takich rodzin u nas nie brakuje i w ich przypadku zaniepokojenie jest ogromne – podkreśla przedstawicielka załogi Goodvalley Agro.
O jakiej wielkości zatrudnienia mowa? 1200 osób zatrudniają dwie spółki Goodvalley (jedna odpowiada za surowiec, a druga za przerób mięsa i produkcję). Do tego trzeba dodać osoby, które działają wokół i świadczą przeróżne usługi, często w ramach jednoosobowej działalności gospodarczej.
"Walczycie o swoje, ale pomyślcie o całych rodzinach"
Co Justyna Chalimoniuk chciałaby przekazać w imieniu zatrudnionych pracowników? – Proszę, żeby ministerstwo rolnictwa jeszcze raz dokładnie przyjrzało się temu, co się dzieje, w jaki sposób jest to wszystko przygotowane. Naprawdę warto nam zaufać, bo jako OPR nie zawiedziemy – zapewnia.
Przedstawicielka załogi Goodvalley Agro ma także apel do rolników indywidulanych, którzy chcą zmiany zasad przetargów lub naciskają, aby nie tworzyć OPR-ów, ale rozdysponować grunty pomiędzy okolicznych gospodarzy.
– Chciałabym zaapelować do tych rolników, którzy protestują i chcą doprowadzić do tego, aby te przetargi się nie odbyły, albo były zmienione kryteria. Rozumiem, że walczycie o swoje, ale pomyślcie o całych rodzinach, które zostaną bez grosza. Proszę was o empatię, o zrozumienie w tej trudnej sytuacji, w której jesteśmy. Wasze gospodarstwa nie zapewnią dodatkowych miejsc pracy i dobrze o tym wiemy, dlatego pozwólcie urzędnikom KOWR normalnie pracować – mówi Justyna Chalimoniuk.
– Nie pozwólmy, aby zniszczyć dobrze prosperującą firmę i setki miejsc pracy. Tego nie wybaczą nam przyszłe pokolenia – zaznacza przedstawicielka pracowników w spółce Goodvalley Agro.
"To może doprowadzić do katastrofy"
Janusz Gużda w imieniu załogi Top Farm Głubczyce podkreśla, że polskiego rolnictwa nie stać na likwidację setek miejsc pracy i zwolnienie wykwalifikowanej kadry.
– Nie można zgodzić się na powtórkę z historii, nie możemy wrócić do czasów, w których likwidowano PGR-y, a ludzi wyrzucano na bruk. Apeluję o to, aby przez decyzje polityczne ludzie nie zostali pozbawieni miejsc pracy, źródła dochodu. To może doprowadzić do katastrofy, gdy ludzie nie będą mieli za co zapłacić czynszu za mieszkanie czy rachunków. Wtedy dopiero rozpocznie się dramat całych rodzin – podkreśla.
Krzysztof Zacharuk
